To było 10 lat temu.
W międzyczasie przemierzyliśmy wspólnie tysiące kilometrów, przeprowadziliśmy się na inny kontynent, naszym udziałem było kilka dramatów. Utwierdziliśmy się w przekonaniu, że nawet na szpitalnym łóżku jesteśmy dla siebie atrakcyjni.
Dwa razy prawie się rozstaliśmy, były latające talerze i fruwające szklanki. Goodgirl ma podły charakter – to w ramach wyjaśnienia, i potrzeba anielskiej cierpliwości żeby z nią wytrzymać.
Wytrzymać i nie zwariować, bo bycie ze mną to sport ekstremalny.
I kiedy tak sobie leżę łapiąc oddech po upojnym seksie, myślę z satysfakcją, że poranek z podwójną śmietanką w wykonaniu pary z dziesięcioletnim stażem to coś, co nie powinno się zdarzyć. Przecież słyszy się o nudzie jaka wkrada się w wieloletnie związki, o przewidywalności i rutynie, opadnięciu pożądania i sporadycznym seksie.
Moja interpretacja tej kwestii wygląda następująco: tam gdzie jest wyobraźnia i brak egoizmu, tam nie ma miejsca na rutynę i znudzenie. Znajomi perwerci pytali mnie nie raz, czy nie ma wkrada się u nas nuda i przewidywalność, czy nie odczuwam braku tej specyficznej iskry, bo przecież dziesięć lat to megadługi związek. Dziesięć lat to wystarczająco długi czas, aby poznać i nauczyć się siebie na tyle, by związek mógł wejść na zupełnie inny poziom. Poziom niedostępny dla krótkodystansowców. To też próba dla obu stron, czy starczy inwencji, pomysłów i wytrzymałości.
I tak długo, jak On potrafi wywołać powódź miedzy moimi nogami samym słowem i zdarza mu się czytać w moich myślach, nie przeszkadzają mi teksty takie jak ten:
„Kobiety mogą podejmować decyzje jedynie w spożywczym, a i to pod nadzorem. Wszędzie indziej się gubią.”