Cyckonosze udawacze

Która dziewczyna cię obsługiwała? – pytam Właściciela.

Ta, która za każdym razem ma inny rozmiar biustu – odpowiada. Raz miała takie, że zastanawiałem się, jakim cudem ona tam tyle tego upchała.

Gwoli wyjaśnienia: mowa o ekspedientce, Polce. 

A ja leżę i płaczę ze śmiechu. Dociera do mnie, że nie doceniałam mężczyzn – myślałam, że są głupsi. Panowie, przepraszam. Na swoje usprawiedliwienie, choć wiem, że nic tego nie usprawiedliwia – dodam, że bardzo wiele kobiet tak myśli. Dlatego noszą te okropne, wypchane poduchami biustonosze udawacze.  

Oto cala prawda o push-up’ach oczami mężczyzny. Nic dodać, nic ująć. 

Szaleństwo

Tęsknota narastała z każdym dniem. Zastanawiała się, czy to w ogóle możliwe, czy można tęsknić za samym sobą? Czuła się jakby osoba zamieszkująca jej ciało, opuściła je, porzuciła by nigdy nie wrócić. Depresja – dobrze wiedziała co jej jest. Wiedziała i nie miała zamiaru nic z tym robić. Czerpała swoistą przyjemność z zapadania się w ciemność, poddawała się pieszczocie lepkich macek szaleństwa. Stan ten miał swoje plusy. Mogła stać obok i obserwować toczące się życie, być widzem, odgrodzona od rzeczywistość szklaną szybą. Była znieczulona, odporna na jakiekolwiek emocje. Obojętność, to uczucie zastąpiło wszystkie inne. Już od jakiegoś czasu była obserwatorem, nie uczestnikiem. W pewnym sensie było jej dobrze. Nie miała zamiaru tego zmieniać.

Widział co się z nią dzieje. Nie musiała nic mówić, wystarczyło, że na nią spojrzał i czytał z niej jak z książki. Wiedział, że potrzebowała TEGO… jak powietrza. Było jej to konieczne do życia. Obserwował ją od kilku tygodni. Z dnia na dzień robiła się coraz bardziej przezroczysta, rozpływała się, stapiała z niebytem. Tylko TO mogło ją wyrwać ze szponów nicości, która dzień za dniem zabierała ją po kawałku. Wiedział, że nie będzie to ani, proste ani łatwe. Czasem łatwiej patrzeć na śmierć niż cokolwiek zrobić. Wystarczy, że źle oceni sytuację, i zamiast przywrócić do życia, wyśle ją w przeciwnym kierunku. To musi zostać wykonane z chirurgiczną precyzją, jak zastrzyk adrenaliny prosto w serce… – powtarzał w myślach. Innego ratunku nie było… 

Spadł na nią jak jastrząb na ofiarę – szybko i znienacka. Nie zważając na protesty, metodycznie unieruchomił jej ciało ciasnymi splotami liny, zasłonił oczy i zakneblował. Więzy obejmowały ją ciaśniej niż kiedykolwiek, miał pewność, że jest naprawdę niewygodnie. Dokładnie tak, jak chciał aby było.

Leżała na środku materaca z perfekcyjnie odsłoniętą cipką. Więzy oplatały nadgarstki i nogi w kostkach, tworzyły interesujący wzór na pośladkach i udach. Przechodząc pomiędzy wargami sromowymi rozdzielały je, dzięki czemu łechtaczka była zdana na laskę i niełaskę torturującego. 

Czegoś brakowało… Postanowił poprawić dzieło, chciał aby było idealne. Przyniósł z pokoju obok drewniane spinacze do bielizny. Zapiął po jednym na każdym sutku, lecz, widać nie do końca zadowolony z efektu, przeniósł zainteresowanie na bezbronną cipkę. Obserwując uważnie wyraz twarzy swej ofiary, po kolei przypinał spinacze na płatkach. Wnioskując na podstawie błyskawicznie wzrastającego poziomu wilgoci w kroczu dręczonej suki, uznał, że po trzy wystarczy. Wstał, oddalił się kilka kroków, wszak dzieło sztuki powinno się oglądać z odpowiedniego dystansu. Częściowo zadowolony, sięgnął po drewniany pędzel z naturalnego, ostrego włosia. Zaczął pracować nad łechtaczką ofiary. Kilka ruchów pędzlem po wystającej, powiększonej pod wpływem podniecenia perełce, klika pociągnięć językiem. I tak na przemian. Nie musiał długo czekać, by z pomiędzy szeroko rozłożonych ud zaczęła wypływać stróżka wilgoci. Docierały do niego zduszone kneblem jęki rozkoszy… A może to nie była rozkosz, może błagała, by przestał? Widział, jak mimowolnie szarpała się opleciona sznurem, jak napinała mięsnie. Mimo więzów jej całe ciało drżało. Podobał mu się ten widok. Napawał się nim z przyjemnością. Spojrzał na twarz dziewczyny – jej mimika wyrażała całą gamę sprzecznych doznań – od bólu do ekstazy. Zawsze fascynowało go w niej to, że próbowała walczyć z narastającym podnieceniem, myślała, że wystarczy postanowić, iż połączenie cierpienia i intensywnych pieszczot nie będzie na nią działało. Z rozkoszą obserwował jej walkę z samą sobą. Nie ważne, że znal wynik pojedynku, jeszcze zanim ów się rozpoczął. 

Jej dusza i ciało należało do niego od dawna, najwyższa pora odkurzyć akt własności… Wypuścić demony, zaprosić je na ucztę.                       

Brzydota i piękno

Zaczęło się od kilku niegroźnie wyglądających pęknięć. Ale na tym się nie skończyło. To był jedynie początek końca, w co nikt wtedy nie chciał wierzyć. Pęknięcia ogarnęły całą powierzchnię i zaczęło się sypać. Cały ten blichtr, udawactwo, cwaniactwo i bałwochwalcze przekonanie o byciu rajem na ziemi. Odpadały wielkie płaty zakłamania, oszukaństwa, aż zaczął wyłazić do wierzchu syf. Albo raczej prawda. Ów syf to nic innego, jak prawdziwa natura otaczającej mnie rzeczywistości. Nie zostało nic z raju, całe gówno wypłynęło do wierzchu. Śmierdzi. Ale i tak, wielu nadal uparcie zaprzecza temu co widzi. Mówią, że to przejściowe. Ja mówię, że czas się kończy.

Stan NY chwilowo zamroził wypłatę pieniędzy z nadpłaconego podatku. „Pożyczyli” sobie i nie oddali, bo nie mają. Pracodawcy, już całkiem powszechnie i bez znieczulenia, wskazują niewolnikom pracownikom ich miejsce w łańcuchu pokarmowym. Podobno ekonomicznie jest lepiej, bo nagle kilkaset tysięcy ludzi przestało brać zasiłki dla bezrobotnych. Jakoś media zapomniały wspomnieć, że im się skończyło prawo do nich. Teraz będą zdychać z głodu. Ale najpierw pójdą kraść. Frustracja wokół sięga zenitu.

Piękno? Kiedyś tu było, ale dawno uciekło gdzie pieprz rośnie. Jeszcze odrobinę go zostało dla turystów na Manhattanie. Gówno zawinięte w błyszczące sreberko. Japończycy spacerują z wielkimi aparatami i robią zdjęcia. Koniecznie trzeba to uwiecznić, za chwile przecież się zawali. 

Nowego Jorku nikt nie kochał za piękno, lecz za nieograniczone możliwości. Stąd też wzięłam się tutaj ja. Było pięknie, realizowałam marzenia, chłonęłam unoszący się smog w moje polskie płuca. Gdy zaczęło się walić, szczerze cieszył mnie fakt, że mam najlepszą miejscówkę, że to wszystko zobaczę na własne oczy. Upadek kolosa na glinianych nogach. Czas się ewakuować, żeby ten kolos swym ciężkim cielskiem mnie nie przygniótł.

Zobaczyłam wszystko, co chciałam zobaczyć, odwiedziłam przybytki, o których istnieniu słyszałam z przekazywanych w sekrecie informacji. Kąpałam się w grudniu w Zatoce Meksykańskiej, w Vegas imprezowałam tak, że reanimowali mnie w szpitalu. Poznałam mnóstwo ludzi z najróżniejszych zakątków kuli ziemskiej. Udzielałam się charytatywnie, byłam członkiem Amnesty International, zostałam doceniona przez… delegację Kataru. Widziałam w jednym pomieszczeniu 180 liderów z całego świata, wraz z nieżyjącym już Arielem Szaronem, a Samiec Alfa, czyli ówczesny prezydent Federacji Rosyjskiej zaglądał mi głęboko w oczy.

Dlatego myślę, że mi wystarczy. 

Ginekolog

Przychodzi baba do lekarza… a lekarz ginekolog – tak to się mniej więcej zaczyna. A dalej? Dalej już bywa różnie. Czasem ma się ochotę uciec z gabinetu, jeszcze zanim zrzucone zostaną dolne części garderoby. Czasem chce się tam zostać i słuchać spokojnego głosu pana doktora… słuchać… i słuchać… Dobra, aż tak fajnie nie jest, ale prawie.

A jak jest naprawdę? Bardzo dużo zależy od lekarza i, wbrew pozorom, płeć wkładającego do mej cipki wziernik, palce, szpatułkę czy szczoteczkę (to przy cytologii), końcówkę sondy ultrasonografu, nie ma aż takiego znaczenia. Zaobserwowałam natomiast, że kobieta ginekolog jest mniej delikatna. Myślę, że delikatność mężczyzny w takiej sytuacji bierze się z prostej przyczyny: nie posiada on tego samego w kroczu co kobieta. Mogę się mylić, niech będzie, że to moja prywatna teoria. Sprawdziłam ją na reprezentatywnej grupie trzech pan. Pierwsza, w Polsce, w państwowej przychodni prowadziła za państwowe pieniądze własną krucjatę – czytaj: nie przepisywała tabletek antykoncepcyjnych. Nie wiem, czy ma to coś wspólnego, ale owa pani była brzydka jak noc listopadowa. Kolejne dwie spotkałam już w krainie wiecznej szczęśliwości, czyli tu, gdzie mieszkam aktualnie. Tym dwóm akurat nie mam wiele do zarzucenia – jedna była czarna, druga z pięknego kraju nad Wisłą. Pierwsza została moją przyjaciółką, i z tą chwilą przestałam czuć się komfortowo z jej palcami w cipce. Druga była najdroższym lekarzem, jakiego miałam zaszczyt odwiedzić. Tajemnicą poliszynela jest, że rodacy na rodakach zarabiać lubią, a jeśli za zwykłą wizytę z cytologią i badaniem płaciłam $220 w roku 2003… to coś było, kurwa, nie tak. Żadna ze wspomnianej trójki nie dorównywała delikatnością mężczyźnie ginekologowi, smutne lecz prawdziwe.

Przerobiłam lekarzy z Ghany, Indii, Palestyny, Egiptu i Chin. Nie wspominając oczywiście o rodzimych geniuszach tej chwalebnej profesji.

W Polsce zaobserwowałam pewną niepokojącą prawidłowość: stosunek ginekologa do pacjentki zmienia się diametralnie, gdy wizyta jest prywatna.

Od zawsze zastanawiało mnie, jakie podejście do specyfiki tego zawodu mają praktykujący go panowie. Czy jest ono czysto profesjonalne? – w co mam poważne trudności, aby uwierzyć. A może u każdego z nich jest inaczej? 

Druga nurtująca mnie kwestia, to: jak do grzebania w cipce partnerki, narzeczonej czy żony, podchodzą mężczyźni? Czy nie wydaje im się dziwne, jeśli ze swobodą opowiadamy o tym, co pan doktor robił, mówił i wsadzał? Pewnie, nie wszystkie ze swobodą opowiadają, ja tam opowiadam. 

Inna strona medalu, to zachowanie pana doktora. Zdarzyło mi się odwiedzić takiego, który sposobem bycia dosłownie paraliżował. Zanim jeszcze pozbyłam się jakiejkolwiek części garderoby, miałam ochotę uciec, gdzie pieprz rośnie. Wiem, że miał tego świadomość, domyślam się, że dawało mu to jakąś perwersyjną satysfakcję. Robił to specjalnie i z premedytacją.

Na drugim końcu znajdują się ginekolodzy, dla których takt, szacunek i kultura mają ogromne znaczenie. Szerokość geograficzna, z jakiej pochodzą, nie ma tu nic do rzeczy. Można być człowiekiem i traktować pacjentkę z szacunkiem, mając skórę koloru asfaltu czy skośne oczy. Przy kimś takim nie czuję najmniejszego dyskomfortu, gdy wyciąga ze mnie palce obleczone w rękawiczkę i pokazuje konsystencje śluzu na nich. Co przypomina mi wróżenie z fusów… mam jednak świadomość, że jest zdecydowanie dokładniejsze.

Uchwycić chwilę

Orgazm jak zastrzyk z antydepresantów. I od razu robię się znieczulona na cały ten syf wokół.

Czasem złości mnie strasznie, że nie mogę zamknąć szczęścia w zaciśniętej pięści, trzymać mocno i nie puścić już nigdy. Albo zasuszyć miedzy kartkami książki… albo nabić jak motyla na szpilkę… 

Zaszufladkowano do kategorii psyche

Latino

Latynos podrywa moją koleżankę. On made in Ecuador, ona made in Poland. Łamaną angielszczyzną pyta się: „babies?” (czy posiada) i „alkohol” (czy spożywa)? Na pierwsze ona odpowiada „nie”, na drugie „tak”. Widać amant sprawdził kryteria doboru samicy i mu się krzywe zgadzają: wręczył jej swój numer telefonu.

Ech, czasem chciałabym, aby nasze życie było tak proste jak ich

Zaszufladkowano do kategorii BDSM

Różnorodność

Doktorze, libido mi umarło – nie, to wcale nie kawal o blondynce u ginekologa, choć kolor włosów się zgadza.
Stary Chińczyk spojrzał na mnie wzrokiem kogoś, kto w swoim życiu wszystko już widział i słyszał. Zrobimy sonogram, zobaczymy co tam słychać.
W życiu bym nie pomyślała, że przy pomocy usg można tropić libido niecnotę. Trzymając końcówkę urządzenia w mojej pochwie, prowadził rozmowę, jakbyśmy się spotkali na kawę i ploteczki. Opuściłam gabinet z receptą w ręce i przykazaniem, by punkt dziesiąta meldować się w łóżko.

To właśnie jest niesamowite, ta różnorodność kultur, interakcje miedzy nimi, wpływ jaki na nas wywierają, a my, czy tego chcemy czy nie, zawsze jakoś na to odpowiadamy. Dzięki temu żaden dzień nie jest taki sam. A to, że mamy ciągły kontakt z ludźmi z innych szerokości geograficznych, zmienia nas, niezależnie czy nam się to podoba, czy nie. Zmusza do zastanowienia, bliższego przyjrzenia się temu co wokół, analizowania na ile moje podejście do czegoś tam, jest moje. Ile, we mnie samej, zostało mnie samej, tej oryginalnej, made in Poland.

Psychiatra mówi mi, że najważniejsza jest empatia, współodczuwanie i chęć zrozumienia. Opowiada, jak bardzo okoliczności narodzin mogą determinować resztę życia. Pani doktor made in India, to wiele tłumaczy. Od niej wychodzę bez recepty.

Ćwiczę spokój, praktykuję zrozumienie, tylko za cholerę nie mogę trafić do łóżka na dziesiątą. A libido i tak zmartwychwstało….

Zaszufladkowano do kategorii psyche

Dynamika związku

Jeden z czytelników, ten, któremu wydawało się, że z tego samego ip będzie sobie komentował pod różnymi nickami i zmyślonymi adresami mail, bo przecież Internet jest anonimowy (lepszego żartu dawno nie słyszałam ;))) , zadał całkiem niezłe pytanie.

Co to jest właściwa dynamika związku? Wspomnianemu powyżej zapewne chodziło o dynamikę związków, o której wspomniałam jako o jednym z tematów wykładów na temat BDSM.

Jaka jest ‚właściwa’ dynamika? Pojęcia nie mam, mnie o to nie pytajcie. Co to jest dynamika związku? O, to jest całkiem fajne pytanie.

Chodzi o związki tzw. strukturalne (jak wy to w Polsce nazywacie?), czyli takie, gdzie mamy więcej uczestników, niż przewiduje standard. Nie, nie mam na myśli panów dupczących kochanki, choć i w takich układach bywa tłoczno. Niestety, nie są to związki strukturalne, z tego smutnego powodu, że wcale nie chodzi o to, żeby zaangażowane panie wiedziały o sobie, i by wszystkim uczestnikom tłocznego układu było super. Zdarzają się wyjątki, jak wszędzie w przyrodzie, jednak potrzeba prawdziwej altruistki, by w trakcie ekstatycznego seksu przypominała cudzemu mężowi, że dziś jest ich rocznica. Ich – znaczy jego i żony, nie jego i kochanki.

Skoro już wiemy, gdzie właściwej dynamiki związku nie należy szukać, bo zwyczajnie nie ma dla niej miejsca, możemy pójść dalej.

Dalsza cześć tekstu będzie jak pisanie o jednorożcu, bo choć teorię znam na pamięć, w praktyce nie miałam okazji wykorzystać. Zwyczajnie nie wiem, jak Młoda zareagowała by na jeszcze jedną mamę (że o większej ilości mam nie wspomnę). Ona ze mną jedną wytrzymać nie może. Plus, do tego typu aktywności potrzebne pokaźne lokum, gdyż zbytnie zagęszczenie osób na niewielkiej powierzchni, zwykło kończyć się tragedią.

No dobra, powiem wreszcie – właściwa dynamika związku, to nic innego jak zasady: kto komu, oraz kto z kim i kiedy. Bo jeśli mamy pod jednym dachem dominującego mężczyznę, i trzy czy cztery ulegle kobiety, zaś jedna z niewiast jest ‘nadrzędna’, to musi w taki układzie panować określona hierarchia i struktura. To bardzo ułatwia życie.

Jakoś zawsze, kiedy myślę o takich układach, przychodzi mi na myśl dwór Króla Słońce. I nie pytajcie, co autorka miała na myśli. 

Ten, który wszystko wie i widzi

Ten, który wszystko wie i widzi… Nie, wcale nie chodzi o tego, o którym myślicie.

Co ty byś zrobiła bez mnie? – powtarza co jakiś czas Właściciel. Pytanie retoryczne, nie oczekuje odpowiedzi. Mój Anioł Stróż, wystarczy, że spojrzy i wie. Wie wszystko.    

Co ja bym bez Niego zrobiła? Boje się nad tym zastanawiać… 

Zaszufladkowano do kategorii psyche

Uczennice i uczniowie – przypisy

W sumie, to jestem wam „winna” kilka linków do poprzedniego postu. Wiem, że część zaglądających do mnie mieszka w USA, może więc mieć ochotę się „zrzeszyć”, bądź w inny sposób wykorzystać podane przeze mnie wiadomości.

http://www.tes.org/main.php – zbożna instytucja, traktująca bardzo poważnie misję, jaką jest niesienie kaganka oświaty w temacie BDSM. Istnieją od 1971 roku.

Eric Pride – blog jednego z wykładowców, wierzącego i praktykującego – można wysłać aplikację na służbę w jego włościach (gdzie oprócz żony, urzęduje już kilka innych suczek).

Kalendarz imprez – wraz z aukcjami niewolników, stan NY i NJ

Fet Life – portal społecznościowy zrzeszający wyznawców BDSM i innych perwersji (uwaga, można spotkać sąsiadów).

Jest jeszcze Pleasure Salon, jest też moja ulubiona Midori – Azjatka (Japonko-Niemka, wychowana w Tokio gwoli ścisłości) wykładająca i nauczająca, oprócz shibari, wszystkiego co z BDSM związane.

Zaszufladkowano do kategorii BDSM

Uczennice i uczniowie, czyli gdzie studiować BDSM

Za oknem znowu biało. I ponownie spora cześć mieszkańców uroczej nowojorskiej metropolii siedzi w ciepłych domach, bo mają wolne z powodu śniegu. Znaczy się, siedzą w ciepłych, jeśli mieszkają w wynajmowanym, we własnych siedzą w zimnych… Sorry, odbiegam od tematu, a któż mi w Polsce uwierzy, że w NY marzną, bo ich nie stać ogrzać chałupę kupioną na kredyt. Zawsze powtarzam, że tylko otwieram rano drzwi i grabię te dolary z chodnika przed domem. Praca? Jaka praca?! Przecież tu zielone leżą na ulicy! A wiecie, że za takie wczasy w domu, z powodu dużego śniegu, nikt nie płaci? Jak się tak posiedzi tydzień – jak cześć szczęśliwców ostatnio – to jest się w plecy całą tygodniówkę. To jest życie, prawda? 😉

Skoro już siedzę w domu, to mam więcej czasu na seks. Miałam napisać, że na obowiązki domowe też, ale nie będę wam bzdur opowiadać. Seks, oto co tygrysy lubią najbardziej. Równie mocno interesuje mnie praktyka, co teoria, więc zgłębiam wiedzę w przedmiocie moich studiów. A jest gdzie, moi mili, zaprawdę jest gdzie.

Dawno, dawno temu… nie, wcale nie za górami i lasami, tylko w południowej części kraju zwanego Polska, żyła sobie dziewczynka. Dziewczynka owa miała ciągoty w stronę BDSM, tyle, że wtedy jeszcze nie wiedziała, że to, co ją kręci, ma nazwę. Stawiała pierwsze kroki na stronach dla dorosłych na biurowym komputerze. I tak, z linków do linków, a z tych do jeszcze innych linków… trafiła na szkołę BDSM. W tym miejscu należy dodać, że gdy dziewczynka odchodziła z pracy, pewien miły młodzieniec (w dalszej części zwany Właścicielem) poświęcił niemało czasu na zatarcie śladów aktywności seksualnej swej wybranki, czytaj: czyścił sprzęt z całej BDSM’owej pornografii, zgromadzonej przez goodgirl na służbowym komputerze. A ile ciekawych rzeczy przy okazji się o niej dowiedział!

Tym oto sposobem dotarliśmy do zbożnej instytucji, o nazwie Szkoła BDSM im. Arystypa z Cyreny. To było to. Wreszcie spora cześć wiedzy zgromadzona w jednym miejscu. Czytałam, czytałam, i czytałam. Później zaczęłam rozmawiać na czacie, pełna obaw zaczepiłam jednego z Nauczycieli, który poświęcił mi czas i cierpliwie odpowiadał na moje, pewnie nieraz super naiwne, pytania. A miałam ich sporo. Poczułam się, jakby nagle w ciemnym pokoju ktoś zaświecił światło. Zaczęłam lepiej rozumieć samą siebie i własne pragnienia.

Dalszy ciąg historii znacie – goodgirl wyjechała do USA i zachłysnęła się ogromem możliwości w temacie eksplorowania seksualności. Nareszcie nie czułam się inna czy dziwna, bo takich jak ja było mnóstwo. Bary, knajpy, kluby, prywatne przybytki znane tylko wtajemniczonym. Fora, czaty, portale społecznościowe, gromadzące takich samych perwertow jak ja. Przyznaję, odrobinę dziwnie się czułam widząc, ile takich ludzi mam za „sąsiadów”, ilu mieszka w okolicy. Jakbym nagle znalazła na innej planecie.

Z natury ostrożna, poczuła się przez chwilę jak suka, co urwała się z łańcucha. Młoda, głupia, nieodpowiedzialna suka. Co nie zmienia faktu, ze było fajnie (ciii, nie mówcie Właścicielowi). Dzięki moim niechlubnych występkom, nasz związek mógł wejść na inny poziom. Przerobiliśmy kilka tematów, przegadaliśmy setki godzin, nakreśliliśmy na nowo zasady rządzące naszym układem. Spokojniejsza, udałam się ponownie w teren zgłębiać wiedze. Uwielbiam się uczyć, poznawać nowe zagadnienia. Jako dziecko przynosiłam świadectwa z czerwonym paskiem, jako dorosła kobieta studiuję zagadnienia związane z seksualnością, ze szczególnym naciskiem na BDSM. I chyba to jest jedyne, co mi się podoba w kraju, w którym żyję. Możliwość zgłębiania owej wiedzy, ogrom przeróżnych organizacji, miejsc, grup i przybytków, które niosą wiedzę. Przysięgam, nigdy z takim zainteresowaniem nie uczęszczałam na jakiekolwiek wykłady, jak właśnie na te. Wykłady z teorii BDSM połączone z praktyką. Tematyka omawiana przez nauczycieli jest bardzo różna, dzięki czemu każdy może znaleźć coś dla siebie. Przykładowe tematy zajęć? Bardzo proszę:

– zabawy z nożem (nife play)

– elektrostymulacja (z zastosowaniem różnych technik i przyrządów)

– techniki przesłuchań (za który to tekst niektórzy z was odsądzili mnie od czci i wiary)

– BDSM 24/7 i struktura takich związków

– utrzymanie właściwej dynamiki związku (w zależności od ilości osób w nim uczestniczących)

– metody i techniki chłosty (połączone z demonstracja, oczywiście)

– duchowość, religia i perwersje

– zajęcia praktyczne z bondage

– bondage dekoracyjne

Tematu wykładów i dyskusji można długo wymieniać. Jeśli czegoś nie ma w programie, wystarczy zasugerować. Prowadzone są one przez osoby znane na BDSM’owej scenie, niektórzy z nauczycieli zajmują się tym zagadnieniem od… 30 lat! Fantastyczne jest, że mają ochotę i czują potrzebę dzielenia się wiedzą. Opłata za wykład jest wręcz śmieszna, zrzeszeni (tak, tak, mamy też związkowców i legitymacje) płacą 4 dolary, zaś nigdzie nie zapisani 8 dolarów.

Da się? Pewnie, że się da! Dlaczego nie w Polsce? Ha, na to pytanie odpowiedzcie sami. 

Zaszufladkowano do kategorii sex

Rzuć kamieniem

Shoshi znam od trzech lat. Atrakcyjna miniaturowa brunetka, matka trójki dzieci, żydówka. Mądra mądrością osoby, która wiele widziała i niewiele potrafi ją zaskoczyć. Cenię jej rozsądek i opanowanie, umiejętność patrzenia na życie z dystansem. „Miałam kiedyś aborcję” – pamiętam dokładnie moment, kiedy to powiedziała. Letnie słonce grzało za oknem, piłyśmy kawę i rozmawiałyśmy o niczym istotnym. Zatkało mnie na sekundę, na jedną jedyną chwilę odebrało mi mowę. Nie czekała aż odzyskam głos, kontynuowała, jakby raz zacząwszy, musiała opowiedzieć do końca. „Miałam 40 lat i moje dzieci były już dorosłe, najstarsze miało 23 lata.” – nie wiem, czy mi się wydaje, czy rzeczywiście przygląda mi się uważnie, starając się odczytać moje myśli. „Mąż nie odżywał się do mnie przez 4 miesiące, uważał, że powinnam urodzić. Mężczyznom tak łatwo powiedzieć” – westchnęła – „Nie mają pojęcia.”

Mayumi pochodzi z Tajwanu. Jest pierwszą i jedyną Azjatką, z którą udało mi się zaprzyjaźnić. Otwarta, wykształcona w kalifornijskim Berkeley, bardzo „zachodnia”. Moja równolatka. „Usunęłam ciążę dwukrotnie. Nie jestem z tego dumna i trzymam to w tajemnicy.” – opowiada – „Mama zadzwoniła do mnie dwa dni po aborcji, mówiąc, że śniło jej się, że miałam kłopoty. Żarliwie zaprzeczyłam, będąc niesamowicie zaskoczona. Skąd wiedziała?” – zastanawia się Mayumi. Z poczuciem winy udałam się do świątyni,  zapalić święcę w intencji nienarodzonego dziecka. Było mi bardzo smutno.”

Jenny jest Amerykanką, jej rodzice wykładają na jednym z nowojorskich uniwersytetów. Typowi przedstawiciele amerykańskiej klasy średniej. Pasją Jenny jest malarstwo i temu chciałaby się poświęcić. Rodzice obiecali zapłacić za drogie prywatne studia. Na nieszczęście, Jenny zaszła w ciążę z kolegą z klasy. „Ja naprawdę chciałam to dziecko” – mówi cicho – „… ale mama po prostu wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do lekarza. Gdy spytałam ‚dlaczego’, powiedziała, że nie pozwoli mi przez taką głupotę zmarnować sobie życia.” – słyszę smutny glos Jenny.

Krystyna miała dwie kilkuletnie córki i w ręce bilet do Ameryki, gdy odkryła, że jest w ciąży. W domu bieda aż piszczy, wyjazd był jedyną szansą na poprawę losu rodziny. Na wszystko była przygotowana, tylko nie na to. Zabieg odbył się w prywatnym mieszkaniu, w strachu, tajemnicy i pośpiechu. Starała się nie widzieć, że jest brudno a od lekarza czuć alkohol. Nie mogła narzekać, nie miała prawa. Ona właśnie to prawo łamała. Wiedziała, że cena zabiegu jest zbyt niska by marudzić, a więcej pieniędzy nie miała. Nie stać ją było zapłacić o 3 tysiące złotych więcej za czystość i komfort.

Każda z nich jest inna, pochodzą z rożnych części świata, różnie zostały wychowane. Łączy jedno: usunęły ciążę i żadnej z nich ta decyzja nie przyszła łatwo.

Jestem przeciwniczką aborcji. Uważam jednocześnie, że fundamentalnym prawem każdej myślącej jednostki, jest prawo wyboru. Ważne, żeby ten wybór był, by nie stawiać pod ścianą wszystkich, nie przyklejać etykietek dzieciobójców. Jakoś dziwnie nasuwa mi to skojarzenia z kontrowersyjną grą komputerową: „Uderz Dziwkę”. Wystarczy zamienić ‚dziwkę’ na ‚ta co usunęła ciąże’ by dostosować produkt do polskiego rynku. Właśnie to jest straszne. Te ogromne emocje wokół tematu, w lwiej części emocje negatywne. Kościół podlewa oliwy do ognia, ale to nie dziwi, wszak księża dzieci lubią, bez względu na płeć. Lubią też mieć zapewnioną stałą dostawę owieczek do pasienia, co jedna z najbardziej restrykcyjnych ustaw aborcyjnych w Europie im zapewnia.

Dziwi mnie jedno: dlaczego Polacy, z całego Dekalogu wybierają akurat piąte „Nie zabijaj”? Skąd ta wybiórczość? Czemu, zamiast ilustrować piąte przykazanie zdjęciem płodu w macicy, nie wybiorą jakiegoś innego, na przykład „Nie cudzołóż”? Można by ogłosić narodowy konkurs na najlepszą ilustrację siódmego przykazania. Chętnie wezmę udział. 

I jeszcze na koniec:

 

Autor cytowanego ponizej tekstu: Andrzej Koraszewski; Oryginał: www.racjonalista.pl/kk.php/s,3637
Obawiam się, że na spór o aborcję, czyli na spór o planowanie rodziny, patrzeć musimy z perspektywy świata — Afryki, Indii, Meksyku, Iranu, ale również Polski. Ponieważ dyskutujemy o normach etycznych, należy postawić pytanie czy jesteśmy przeciwnikami planowania rodziny przy pomocy nowoczesnych środków medycznych nie tylko w dzisiejszej Polsce, ale również w Etiopii, czy w Somalii? Czy tym rozważaniom o etyce towarzyszy obraz kobiety trzymającej w ramionach dziecko konające z głodu? Czy stawianie znaku równości między zniszczeniem plemnika a zabójstwem człowieka nie prowadzi przypadkiem do lekceważącej postawy wobec ludzkiego życia?

***

Siostra mojej znajomej zaszła w ciążę i lekarze stwierdzili czworaczki. Ze względu na stan zdrowia matki byli przekonani, że donoszenie tej ciąży jest niemożliwe, że wszystkie cztery płody będą musiały zginąć. Dzięki nowoczesnej medycynie możliwe było usunięcie trzech płodów i urodzenie czwartego. Czy popełniono trzy morderstwa, czy uratowano jedno życie?