Seks przez wszystkie przypadki: strażnicy czystości i porządku

Wyziera bezczelnie z każdego kąta. Wychyla łeb ze wszystkich zakamarków. Nie daje się zignorować. Jest wszechobecny.

Seks. Szara rzeczywistość jest nim przesiąknięta. To lejtmotyw rozwoju dwunogiej małpy dumnie zwanej człowiekiem.

Środek wywierania nacisku, nagroda i kara. Zabierają głos w jego sprawie nawet ci, którzy nie powinni mieć wiele do powiedzenia. Politycy trzymają za pysk słabszą płeć, odbierając im prawo wyboru. Przecież gdyby pozwolić tym głupim kobietom robić co chcą, to jak ta Polska by wyglądała. Naród musi się rozrastać, nie wolno hamować przyrostu naturalnego w żaden sposób. Nie chcą po dobroci się rozmnażać, to my ich siłą namówimy. Przecież ktoś musi robić na naszą starość. Księża muszą mieć owieczki do pasienia, chrztów, komunii i innych egzorcyzmów. Homoseksualizm? A któż to widział! Z tego dzieci nie ma, więc namiestnicy Państwa Chrystusowego robią z nimi porządek. Spalić, wygnać, zetrzeć z powierzchni ziemi – niosą miłosierdzie i naukę Zbawiciela. Współczesna krucjata. Tylu wrogów, że nie wiadomo z kim najpierw zrobić porządek. Z innowiercami, gejami, ateistami czy żyjącymi bez ślubu? A co z tymi, co nie przyjmują księdza po kolędzie?! Dlatego potrzebne są religijne bojówki, sami pasterze nie dadzą rady wobec zalewu bluźnierców. A ile nowych miejsc pracy powstałoby!

 

Ewolucja

Zrobiłaś się odważniejsza, przestałaś myśleć, a zaczęłaś czuć – Właściciel.


Ewoluujemy całe życie, nigdy nie jesteśmy gotowym, skończonym produktem…

 

Nija i jej Droga

Każdy z nas ma jakąś drogę do przejścia, by odkryć kim naprawdę jest. Niektórzy szukają długo, błądzą, zbaczają, lecz powracają uparcie na szlak, bo bardzo zależy im, by odnaleźć klucz do własnej duszy. Historia Niji to przykład poszukiwań z happy endem, bo mimo wszelkich trudności, udało jej się odkryć kim jest. Odnalazła siebie, to szczęśliwe zakończenie wyboistych poszukiwań. Teraz może dalej pójść w dalszą drogę, przy boku kogoś, kto potrafi ją zrozumieć, jak nikt nigdy jeszcze. Trzymam za nich kciuki. A Niji jestem bardzo wdzięczna, żel zechciała mi to opowiedzieć i pozwoliła się tym podzielić z Wami.

 

Jaką drogę trzeba przejść i jaką cenę zapłacić, żeby trafić wreszcie do tego swojego miejsca w duszy, gdzie można powiedzieć sobie ze spokojem: „Wreszcie wiem kim jestem” ? Większość ludzi pewnie się nad tym nie zastanawia głębiej, po prostu żyją. Żyją tak, jak nauczyli ich rodzice, szkoła, koledzy, koleżanki. Na pytanie „kim jesteś?” odpowiadają: Polakiem, matką, mężem, pracownikiem, lekarzem, katolikiem… W szkole uczą, że jesteśmy Polakami, a w domu (przynajmniej mnie), że jesteśmy katolikami. Dziecko wierzy rodzicom, wierzy we wszystko co mówią dookoła, nie ma świadomości, że może myśleć co chce. Też tak wierzyłam, ale zawsze czułam, że można być kimś więcej. Nie tylko odgrywać role społeczne.

Chciałam być piosenkarką, tata leżał na kanapie i oglądał TV, a mama siedziała w fotelu i rozwiązywała krzyżówki. Ja- stawałam przed nimi z mikrofonem i śpiewałam piosenki w wymyślonym angielskim. Rodzice wydawali się manekinami, nie zwracali na mnie uwagi, niby coś robili ale się nie ruszali. To była moja ulubiona zabawa. A kiedy rozmawiałam z tatą o śpiewaniu to mówił, że to w życiu mi chleba nie da, a po drugie nie mam talentu i żebym lepiej za naukę się wzięła. Tak powoli zaczynałam się czuć nikim, co chwilę w ten sposób zabierano mi marzenia. Nie wolno marzyć, trzeba się uczyć i zostać zwykłym robotnikiem.

Chciałam być kimś więcej, a nie zwykłym szarym człowiekiem. Nie chciałam być taka jak oni. Zawsze się na mnie darli gdy zrobiłam coś źle, i nigdy nie chwalili, gdy zrobiłam coś dobrze. W kółko kłótnie, przepychanki. Tata czasami używał pasa, żeby mnie wychować, raz tak użył, że posikałam się w majtki. Dostałam za to, że zatrzasnęłam drzwi od mieszkania i on musiał przerwać poważną grę w karty u znajomych, żeby przyjechać z kluczem.

Zaczęłam się buntować i „na złość” im przestałam się uczyć. Często byłam sama w domu, rodzice jeździli do znajomych, a starsza siostra… sama nie wiem gdzie wtedy bywała. Tak zostawiona sama sobie, uciekałam w filmy i tworzyłam swój własny świat. W wieku dojrzewania nie onanizowałam się tak, jak to się zazwyczaj robi. Onanizowałam się swoją fantazją, wyobrażałam sobie gwałty, widziałam siebie wiązaną i bitą. To mnie podniecało i nie widziałam w tym nic złego.

Gdy dowiedziałam się co to są narkotyki, obiecałam sobie, że zostanę narkomanką – to na pewno lepszy świat od tego który mnie otacza. I tak, w wieku 14 lat zaczęłam próbować wszystko co się dało, ale czekałam na heroinę. Czułam, że tylko ona może mnie wybawić. I gdy tylko nadarzyła się okazja, to złapała mnie w swoje sidła. Heroina – bohaterka. I tak trwał nałóg heroinowy, inne narkotyki się już nie liczyły. Początki były cudowne, ale z czasem stawało się to męczące i normalne, brało się po to, żeby normalnie funkcjonować. Zastrzyk z rana, żeby móc iść się wysikać i umyć zęby. Myślałam, że jak zajdę w ciąże to z tym skończę – niestety, długoletni ciąg heroinowy spowodował, że się nie dało. Nie mając żył, siedziałam na łóżku z dużym brzuchem i wbijałam igłę gdzie popadnie jak opętana, płacząc przy tym i przepraszając nienarodzone dziecko i Boga.

Heroina zabija poczucie winy i wszelkie uczucia. W pewnym sensie jest się jak psychopata. Nawet miłość do dziecka nie istnieje, choć narkomanowi wydaje się, że kocha. Po porodzie nie umiałam zająć się dzieckiem, ani fizycznie ani psychicznie. Byłam wrakiem człowieka, którego opętał demon- heroina. Miałam dwa wyjścia – albo się zabić, albo się leczyć. Wybrałam to drugie. 2,5 roku w ośrodku dla osób uzależnionych, długa i ciężka terapia, którą nie każdy wytrzymywał. Z ojcem dziecka rozstałam się, bo gdy dochodziłam do siebie w ośrodku, stwierdziłam że łączyły nas tylko narkotyki. Nie myślałam o facetach ani o związkach, byłam zajęta uczeniem się jak nie zwariować na trzeźwo.

Mój teraźniejszy mąż a zarazem Pan- też narkoman- upolował mnie w ośrodku. Jego psychopatyczne spojrzenie z nutką niepokoju powodowało, że uginały mi się nogi. Zniewalająca inteligencja, poczucie humoru- z nikim jeszcze tak się nie śmiałam. Obserwował mnie długo, czekał na mnie 9 miesięcy, aż przejdę dalej w terapii, bo jeszcze byłam głęboko w dupie. I ten jego gruby, skórzany pas wojskowy, który zawsze nosił… podobny do tego, którym dostawałam od taty.

Życie zaczynało przybierać kolorów, był jakiś cel. Może faktycznie nie jest moim przeznaczeniem umrzeć ze strzykawką wbitą w rękę, gdzieś w kiblu na dworcu? Może da się jednak żyć normalnie? Wystarczy tylko znaleźć odpowiednią osobę.

Jeszcze w ośrodku zamieszkaliśmy razem, odkrywaliśmy wspólnie nasze upodobania. Tam dostałam swoją pierwszą obrożę. Mieliśmy za łóżkiem kartonik, w którym były różne sznurki i inne pierdoły potrzebne do zabawy. Nie było nas, narkomanów stać na bardziej profesjonalny sprzęt. Wiedzieliśmy, że lubimy sadomasochizm, ale nie znaliśmy literek: BDSM i nie zagłębialiśmy się w nie. Mieliśmy swoje zabawy i swój świat.

Na początku było ciężko, bo do tej pory nigdy nie byłam z mężczyzną na trzeźwo. Dziewictwo straciłam kompletnie naćpana, inaczej się wstydziłam. Tak więc przez heroinę nie wiedziałam nawet jak wygląda orgazm, bo ona wszystko
zagłuszała. To było jak pierwszy raz, choć byliśmy dorośli, wszystko działo się tak jakbyśmy byli nastolatkami.

Przeżywałam cały okres dojrzewania, który zabrała mi heroina. Gdy skończyliśmy leczenie, że tak powiem, na piątkę z plusem, wróciliśmy do mojego rodzinnego miasta, bo tam czekał mój synek. No i dopadła szara rzeczywistość, nigdy wcześniej nie pracowałam, nigdy nie zajmowałam się zwykłymi przyziemnymi sprawami. Fakt, w ośrodku uczyli tego, ale ośrodek w porównaniu do życia, to cudowne wakacje wypełnione wieczną zabawą. Żeby być trzeźwym nie wystarczy skończyć leczenia, prawdziwe leczenie zaczyna się w życiu. Ono szybko weryfikuje tych, którzy w ośrodku mało zrobili dla swojego zdrowia. Trzeba nauczyć się odnajdywać wśród „normalnych” ludzi. Jeśli tego się nie nauczysz, to przegrasz, wróci choroba, a nauka trwa całe życie.

Zaczęliśmy normalne życie, będąc dla siebie nawzajem oparciem, terapeutą, przyjacielem, kochankiem.
Cały czas wchodziliśmy głębiej w nasz świat – BDSM. W końcu dowiedzieliśmy się, co to oznacza dokładniej.
Mieliśmy już prawdziwe wypłaty i wreszcie można było zacząć zbierać różne zabawki – kneble, palcaty, łańcuchy, klamerki itp.

W dniu ślubu, cieszyliśmy się najbardziej z tego że noc poślubna w hotelu nosi tytuł: „BDSM”. Po „poślubnym” obiedzie szliśmy do hotelu z plecakiem wypchanym różnymi gadżetami, na samą myśl o plecaku kręciło nam się w głowie z podniecenia.

Życie nadal jest trudne, cały czas uczymy się funkcjonować na trzeźwo. Ja codziennie rano uczę się godzić z tym, że trzeba iść do pracy. Cały czas uczę się bycia matką i akceptować to, bo nadal mam z tym duży problem. Jestem trzeźwa, jestem silna, daję radę, choć nie zawsze jest łatwo. I chcę, wreszcie chcę żyć.

Gdy mój mąż stał się moim Panem, a ja jego suką, niewolnicą, to wreszcie poczułam ten spokój duszy, którego szukałam od dziecka. Na pytanie „kim jestem?” wreszcie mogę odpowiedzieć, że oprócz bycia matką, żoną, pracownikiem, jestem też suką, niewolnicą swego Pana. I pierwszy raz w życiu czuję się naprawdę sobą. Prawdziwą sobą, na swoim miejscu. Czuję się wreszcie piękna i dowartościowana. Jestem kimś, kimś zwykłym, ale też nie zwykłym.

A heroina? Gdybym to wszystko o sobie kiedyś wiedziała, nigdy bym nie zaczęła ćpać. Czasami wydaje mi się, że nie byłam narkomanką, tylko zagubioną niewolnicą, która nie potrafiła uwolnić swojego prawdziwego oblicza.

Estetyka szynki świątecznej

Przegląd znajomych blogów… i jak zwykle nie zawiodłam się. Uderz w stół… albo raczej nazwij rzeczy po imieniu, nie glaskajac przy tym po głowie dla złagodzenia impetu, i my, super tolerancyjni reprezentanci BDSM’owej niszy, ujadamy jak się patrzy.  To główny powód, dla którego omijam szerokim łukiem wszelkie fora, grupy dyskusyjne, i temu podobne miejsca. Z wlasnych doświadczeń wynoszę, że wystarczy zaprezentować poglądy odrobinę odstające od wizji forumowej grupy… i zamiast interesującej dyskusji, czas uplywa nam na obronie prawa do posiadania własnego zdania. Szkoda mi energii na bicie piany.

O gustach się nie dyskutuje, bo są tak bardzo różne, jak różni są ludzie. To tak, jakby próbować przekonać wielbicieli lodów czekoladowych, że wanilia jest lepsza. Całkowicie bez sensu. Ale równie bez sensu jest obsesyjne propagowanie chorej poprawnosci politycznej. Dlaczego? Bo efekt może być taki jak w USA 😉

Pamietam pierwszą wizytę w krainie szczęścia wszelakiego, blisko 9 lat temu. Odebrało mi mowę, gdy zobaczyłam ilość monstrualnie otyłych ludzi. Sporo podróżowałam wcześniej, i nigdzie nie spotkalam sie z czymś takim. Z biegiem czasu dostrzeglam, że jest jeszcze gorzej, niż wydawało mi się na początku. Grubi są utwierdzani w przekonaniu, że to jest norma. Nie używa się zwrotów mogących urazić ich uczucia, nikt nie nazwie rzeczy po imieniu, w obiegu są eufemizmy typu „troszkę cięższa/y” . Fajnie, nie uważam, że trzeba od razu krucjatę robić, ale przesada w drugą stronę jest niezdrowa. Efektem tego jest epidamia otyłości, a grubi rodzice od urodzenia przekonuja swe otyłe dzieci, że wszystko jest ok, bo tak wygląda większość. Tym sposobem mamy absurdalne sytuacje, gdy kobieta opalajaca się w mocno wyciętych majtkach (tongs), bądź dyskretnie topless, zostaje ukarana mandatem – po plaży jeżdżą patrole policji, pilnujące, by było poprawnie. Obok wielbicielki sznurka między pośladkami leży dwustukilogramowa ślicznotka, wystawiająca na działanie promieni UV swe wdzięki. Nieważne, że jej dessous wygląda jak monstrualne, rozciągnięte stringi. Samokrytycyzm? W USA otyli nie wiedzą co to znaczy.

Grube jest święte, nie wolno powiedzieć prawdy, by nie zranić uczuć, nie sprawić przykrości.  Skutki takiej polityki kosztują Amerykę fortunę.

Przeraża mnie wizja terroru politycznej poprawności. Rzeczywistość, gdzie nie masz prawa wyrazić własnej opinii, zamienia się w groteskę.

Nie budźcie mnie, niech sen się śni…

Jest mi tak błogo, tak dobrze i tak przyjemnie, zamkniętej w naszym małym świecie… Kontakt z Ziemią? Po co. Świat się skurczył do rozmiarów prywatnego mikrokosmosu. Nikt nam do szczęścia potrzebny nie jest, niczego nam nie brak.

A jednak… nasze wygrzane na południu ciała skumulowały tyle energii, że zbrodnią byłoby zatrzymanie tego do własnej konsumpcji. Trzeba się podzielić. Zrobiliśmy się towarzyscy jak nigdy. Weekendy zaplanowane na miesiąc do przodu.

Powodów do radości nie ma, a ni stąd ni zowąd, czuję się głupio szczęśliwa. Nawet nowojorski smród i tłok nie przeszkadza mi, uodporniłam się na wątpliwe uroki wielkiego miasta.

Oglądam w lustrze swoje opalone ciało. Chyba nigdy jeszcze nie czułam się tak dobrze we własnej skórze.

W głowie pomysłów kłębią się tysiące… ale muszą dojrzeć. Nic na siłę, nauczyłam się nie poganiać zdarzeń. Życie toczy się własnym rytmem. Żadnych wielkich planów, jedynie druga książka na horyzoncie. Dopieszczam, poprawiam w nieskończoność. Marzy mi się większy hałas, wszak wkładanie kija w mrowisko to moja specjalność. Gwoli sprawiedliwości dodać powinnam, że w uroczym zaścianku Europy z którego pochodzę, nie potrzeba wiele, by wywołać poruszenie. Wystarczy mieć odrobinę inne od mainstreamowych poglądy, i proszę, gotowe.

Zaszufladkowano do kategorii psyche