Alive

Zainteresowanych pragnę poinformować, że pomimo ataków hakerskich, trzęsienia ziemi oraz huraganu Irene, mam się świetnie.

Zaszufladkowano do kategorii BDSM

Sprzedam używane majtki

Satin & Mesh Crotchless G-String

Sprzedam używane przeze mnie majtki – takich ogłoszeń nie brakuje. Ciężkie czasy zmuszają do zrewidowania i przewartościowania, do odkurzenia szuflady z tym, co zarzekaliśmy się, że nigdy w życiu… Nie, żebym uważała tą formę zasilenia budżetu za coś nagannego. Osobiście nic złego nie widzę w fakcie, że jakiś fetyszysta damskiej bielizny wspomoże finansowo potrzebującą. Nie rozpatruję tego w kategoriach moralnych, bo według mnie, jest to zwykła transakacja. Ktoś sprzedaje pożądany towar, ktoś inny go kupuje. Nic wielkiego.

Porzuciwszy kilka tygodni temu pracę na etacie, rozpoczęłam walkę o przeżycie na własny rachunek. Łatwo nie jest, ale znam starą prawdę, która głosi: seks dźwignią handlu, i wykorzystuję ją w praktyce. Ale majtek nie sprzedam. Nie dlatego, że mam coś przeciwko, tylko  z bardzo prozaicznej przyczyny: jestem przesadna. Podobnie rzecz ma się z włosami i krwią miesięczną.

Wolę firmować swoją osobą zmysłową porcelanę. I dobrze na tym wychodzę.

Fakty i mity

Fantazje to wspaniała rzecz. Bywa, że skłaniają nas do podniesienia jakości życia seksualnego, a gdy mamy dość tego, co tu i teraz, są świetną ucieczką. To właśnie fantazje zaprowadziły mnie tu, gdzie jestem dziś. Orgazmy, ktore przeżywam, kiedy On bawi się moim skrępowanym ciałem, są wynikiem ciekawości, która zrodziła się za sprawą owych marzeń seksualnych.

Czytacie ten tekst, ponieważ przywiodły was tutaj wasze fantazje. One sprawiają, że kuszeni wizjami seksualnego raju chcemy, bodaj w małym procencie, skosztować ich na jawie. Zaczynamy poszukiwać drogowskazów i często otrzymujemy sprzeczne informacje. Można się pogubić…

Mam kilka ulubionych mitów, postanowiłam podzielić się nimi z czytelnikami czterema najpopularniejszymi.

Mit Pierwszy. Sprawił, że poddawałam w wątpliwość czy to, w co się bawię to BDSM – Uległa musi postępować według reguł i stosować się do suczego protokołu. Przeczesywałam internet w poszukiwaniu wskazówek i co i raz natrafiałam na opisy rytuałów i formułek. Nie mogłam wyobrazić sobie siebie mówiącej pewne rzeczy, parsknęłabym smiechem. Nie czułam tego, bo to nie było moje zachowanie. Ale znajdowałam też podobieństwa. Chyba szukałam w ten sposób potwierdzenia swojej suczej tożsamości. W głowie miałam mętlik. Dopiero z upływem czasu zrozumiałam, że nie istnieje coś takiego, jak jeden zestaw praw, reguł czy kanon zachowań. Jesteśmy różni i dlatego niemożliwe jest stworzenie jedynego, uniwersalnego przepisu na BDSM. To, co podnieca jednych, drugich już niekoniecznie. Ludzie praktykują sadomasochistyczny seks pod różnymi szerokościami geograficznymi, pochodzą z różnych kultur, są częścią różnych społeczności. To, co uznaje za BDSM’owa normę mieszkaniec Wrocławia, może wyglądać zupełnie inaczej w Madrycie, czy Nowym Jorku.

Najbardziej bawi mnie, kiedy słyszę od osób, które bata w ręku nie miały, a naczytały się różnych baśni i legend, że powinno się zachowywać w taki, a nie inny sposób. Inaczej nie jestem prawdziwą suką. Szkoda słów.

Mit Drugi. Uległe nie mają potrzeb. Pomysł, że jedynie potrzeby dominującego są ważne i mają być zaspokojone, jest niedorzeczny. Przypuszczam, że wziął się on z przeświadczenia,  iż skoro w naturze suki leży potrzeba służenia, to będzie ona szczęśliwa i spełniona poprzez zadowolenie swego właściciela. Niestety, jako istoty niedoskonale nie możemy żyć samą miłością, potrzebujemy snu i jedzenia. Pozbawienie nas tego może byc katastrofalne w skutkach.

Mit Trzeci. Dominujący ma być zimny i nieczuły. Tutaj muszę wyznać, że jako uległa masochistka niesamowicie cenie sobie właśnie atencje, z jaką zajmuje się mną Właściciel. Uwielbiam tą swoistą intymność, tą więź, która nigdy nie powstałaby na drodze zimnego traktowania. Działam tak, że musi najpierw zostać nawiązana więź psychiczna, żebym mogła służyć komuś. Nie wyobrażam sobie spotkania z kimś na zimno, pierwszy raz i od razu sesja.

Mit Czwarty i ostatni. Submisywne kobiety nie należą do istot grzeszących inteligencją, dlatego potrzebują mastera, który nimi pokieruje. Ktoś w to wierzy? Niestety tak. Spotkałam się z tezami, że suka ma służyć ciałem, a myślenie wyłączyć, bo nie jest jej do niczego potrzebne. Komentarz pozostawię czytelnikom.

 

 

 

Ekshibicjonizm

Kiedy myślę ekshibicjonista, momentalnie mam przed oczami widok pana rozchylającego prochowiec, pod którym straszy nagość i sterczący kutas. Jedna z wątpliwych atrakcji dużego parku w moim rodzinnym mieście.  Choć parków było w mieście pod dostatkiem, to akurat tamten upodobali sobie panowie, których ulubioną aktywnością było wyskakiwanie zza drzewa i prezentowanie męskości temu, kto miał akurat pecha przechodzić.  Było to nagminne, ale mężczyźni ci, oprócz eksponowania członka przechodniom, byli całkowicie nieszkodliwi. Ot, taki folklor, stały  element krajobrazu.

Pamiętam, jak byłam trochę starsza, zaczęło mnie zastanawiać, czy tylko mężczyźni lubią pokazywać jak ich natura stworzyła. Nurtowało mnie, dlaczego tam nigdy nie ma było kobiet.

Dziś oczywiście znam odpowiedź na to pytanie – niektóre panie również to kreci, tyle że wyrażają się w inny sposób.

Jestem ekshibicjonistką, odkryłam to mając 15 lat. Lubię być podglądana podczas seksu, podnieca mnie świadomość pewnej władzy, jaką mam nad podglądaczem. Przyjemny dreszcz rozchodzi się w podbrzuszy, gdy kątem oka dostrzegam zahipnotyzowaną widownię.

Pierwszy raz był banalny. Sprowokowana przez ówczesnego, niedoszłego jeszcze kochanka, przyjęłam zakład i ściągnęłam bluzkę. Pod spodem nie miałam nic, zaś wokół roztaczały się urocze okoliczności przyrody: jezioro, słońce, lato. Dzień był powszedni, dlatego wątpliwym było spotkanie żywej duszy. Wymarzone warunki dla początkującej ekshibicjonistki. Zamysł był taki, że przejdę topless, z nim tuż obok, piaszczystą drogą w kierunku stacji. Wygrałam, nie pamiętam co było nagrodą, dla mnie był nią szum adrenaliny w uszach i przyjemna miękkość w kolanach. Straciłam dziewictwo.

Następny raz był jak skok na głęboką wodę. Nieplanowany i całkowicie spontaniczny. Za widownię posłużyli wędkarze łowiący po drugiej stronie rzeki. Dzieliło nas może 15 mertow. Kochaliśmy się nadzy w cieniu wierzby płaczącej. Jej długie, opadające gałęzie lekko nas przysłaniały. Nie na tyle, aby ktokolwiek miał wątpliwości, co robimy. Do moich uszu dotarło zadowolenie widzów z oglądanego spektaklu.

W lesie, w nocy na ławce przy uczęszczanym deptaku, na parkingu, czasem tuż obok niczego nieświadomych przechodniów. Chodzi o ten strach pomieszany z podnieceniem. Jedyny w swoim rodzaju dreszcz. Nic innego nie jest w stanie go dostarczyć. Seks przed widownią… tego uczucia nie da się opisać. Pisanie o tym to także forma ekshibicjonizmu. Dla tych, którzy pytają co mi to daje: niesamowitą satysfakcję.