Nimfomania moja

Taka grzeczna, wierna su… – wzdycham w samozachwycie

Jak sobie przypomni! – ucina natychmiast Pan i Władca

Nie jestem święta, nie leży to w mojej naturze. Zdaję sobie sprawę, że to musi być pyszny widok, kiedy tak ze spuszczonym wzrokiem, wiercę się, nie mogąc nagle znaleźć miejsca.

Jasne reguły gry, stawianie sprecyzowanych wymagań i kontrola – to Właściciel parafrazując Zaklinacza Psów, wymownie spogląda w moim kierunku.

Fukam i prycham ze złości, lecz nic nie mowie, bo i co mam powiedzieć? On uwielbia dręczyć mnie psychicznie, układając w ten oto sposób sukę zgodnie ze swoim o niej wyobrażeniem. Dzięki temu sprawuje żelazną kontrole nad moimi nimfomaniaczymi ciągotami. Ktoś musi.

Panta Rei

Wszystko płynie, zmienia się, rzeczywistość jest w nieustającym ruchu. Zmienia się Właściciel, zmieniam się ja, ewoluujemy. Kiedyś kurczowo trzymałam się tego, co poznane i znajome, pragnąc na zawsze zatrzymać chwilę szczęścia. Skoro jest cudownie, to dlaczego nie ma tak być już zawsze, prawda? Nic bardziej błędnego. Można wyrządzić nienaprawialną krzywdę związkowi, uparcie trzymając się utartych, sprawdzonych szlaków. Trzeba szukać nowych dróg, wkraczać na dziewicze terytoria. I nie chcę tu słyszeć bzdur, że po kilku latach nic nowego między dwojgiem bliskich sobie osób (zakładając oczywiście, że nadal są sobie bliscy;) odkryć się nie da. Uwierzcie, że się da, wystarczy naprawdę chcieć.

Wiele razy zadawano mi pytanie, jakim cudem Właściciel i ja jesteśmy nadal razem. Za kilka dwa miesiące będzie 12 rocznica, nie ma w tym żadnych cudów, jest za to ogrom dobrej woli, chęć zrozumienia i mnóstwo pracy (boże, toż to brzmi jak orka w polu!). Wiadomo, każde z nas jest człowiekiem, mamy lepsze i gorsze dni. Taki mega długi związek, gdzie żadną ze stron nie łączy urzędowy/papierowy/prawny przymus, stanowi nie lada wyzwanie. Uwielbiam wyzwania, dla nich żyję. Spokój bywa miły na chwilę, na dłuższą metę powszednieje i zamienia się w nudę, a ta jest jak śmierć kliniczna. Gdzie pożądanie, ogień, namiętność, głód poznania?! Brrrr. Nie ma po tym śladu.

Wszystko płynie, zmienia się, przeobraża… Z pogubionego dzieciaka, którym byłam, wyrosła świadoma siebie kobieta. W międzyczasie dorosła przy nas Latorośl, chwilami trudno mi uwierzyć, że jestem matką 15 latki. Kiedy ten czas minął?!

Panta rei… dlatego zawsze, kiedy czuję, że w moim życiu/związku/otoczeniu jest idealnie (tak jak teraz), radość przyćmiewa świadomość, że się to skończy. Ale też, gdy jest strasznie nie rozpaczam, bo wiem, że to stan przejściowy. Nic nie jest nam dane na zawsze.

Wszystko płynie… problemy pod tytułem „co zrobić z Latoroślą na weekend” zastąpił przymusowy klimatyczny celibat i myślenie, gdzie wysłać 15tke bodaj na kilka dni. Cholernie ciężko się uskutecznia BDSM z nastolatką pod jednym dachem. Zdrowy rozsadek podpowiada, że znacznie lepszym wyjściem dla wszystkich byłaby pusta chata, a to na chwile obecną nieosiągalne.

Panta rei… przepadło gdzieś ciśnienie, które miałam, by nauczać, oświecać, edukować. Szkoda mi czasu i energii na walkę z wiatrakami, ileż można burzyć stereotypy i wkładać kij w mrowisko. Przestało mi zależeć na innych, bo zrozumiałam, że większość to idioci, więc nie warto. Co do trafności mej oceny, to utwierdzają mnie w tym co rusz nowe mejle… Jak czytam list od panny w 3 miesiącu ciąży, która wpadła na pomysł by problem rozwiązać przy pomocy ziół, to opada mi wszystko, nie tylko ręce. Niech sobie zdychają z rozkładającym się płodem beze mnie. Dlatego ogłaszam wszem i wobec, że nie udzielam porad z zakresu ziół aborcyjnych w przypadku gdy płód ma więcej niż 8 tyg.

Wszystko płynie… muszę przyznać, że nawet na rodaków się uodporniłam, nie drażnią mnie aż tak swoją polskością rodem z lat 80, prezentami dla księdza i tekstami z gatunku: ” ty to musiałaś wcześnie zacząć, skoro masz już taką dużą córkę”. Polskie matki… smutne, szare, umęczone. Silą się na ambitne dyskusje o wyższości żydówek z King’s Hgwy nad tymi z Boro Park, bo te pierwsze nie każą szorować podłóg na kolanach. Patrzą na mnie jak na odmieńca, z normalną pracą, żyjącego od laaaat bez ślubu, na dodatek nie robię tajemnicy, że nieszczególnie kręci mnie posiadanie potomstwa, bo wolę się wysypiać. No i najgorsza ze zbrodni jaką można popełnić – nie posłałam córki do bierzmowania, właśnie ze względu na owy prezent dla księdza. Przecież on jest od tego jak dupa od srania, gdzie tu powołanie i obowiązek! Owieczki ma pasać, nie strzyc!

Słyszę od znajomych, że tego w już Polsce nie ma, że się wiele pozmieniało i znormalnieliśmy w ojczyźnie. Wygląda więc, że mamy w Wielkim Jabłku rezerwat gatunku poważnie zagrożonego wymarciem: post komunista kato polak konserwatysta.

Kocham ich wszystkich, jak przystało na istotę pełną współczucia i empatii.