Na zawołanie

Wnioskując z tego, co podają statystyki, co czytacie i czego u mnie szukacie – 50% odwiedzających interesuje aborcja przy użyciu ziół. Jeśli chodzi o mejle, to na każde dziesięć, osiem z nich porusza temat wywołania poronienia w warunkach domowych.
Smutne, bardzo smutne jest, że w XXI wieku kobiety, mieszkające w kraju należącym do UE, są zmuszone uciekać się do metod z przed stuleci. Każdy taki przypadek, to osobista tragedia. Nigdy nie oceniam, zawsze staram się zrozumieć i, jeśli mogę, pomóc. Niestety, jestem również do bólu szczera, co nie zawsze jest dobrze odbierane. Mówię jasno, że zioła poronne działają jedynie w 60% przypadków, a ich zastosowanie musi być uzupełnione wizytą u ginekologa. I tu pojawia się problem, bo niektórzy oczekują, wręcz domagają się 100% skuteczności. Życzenie niemożliwe do spełnienia.
Inna kategoria, to ci, którzy wychodzą z założenia, że nieszczęście jakie się im przytrafiło, czyli ciąża, uprawnia do wysuwania wszelkiej maści kategorycznych żądań – „bo mi się należy”. Taka postawa zdarza się zarówno wśród kobiet, jak i ich partnerów, którzy (ku mojemu zaskoczeniu) nieraz piszą w imieniu swoich kobiet. Tutaj muszę uspokoić wszystkich – nie ma możliwości podania ciężarnej ziół poronnych bez jej wiedzy – ten pomysł proszę wybić sobie z głowy.

Pragnę również przypomnieć piszącym do mnie w sprawie ziołowej aborcji, że nic nie muszę. Pomagam… bo mogę, robię to bezinteresownie. Ci, którzy sobie o tym zapomną, mogą również zapomnieć, że podzielę się posiadaną wiedzą.

A, jeszcze coś – nie skyp’uję, nie używam gg, nie udzielam informacji w żadnej innej formie, niż drogą mejlową.