Odwiedziny

Tupnęło życie nogą i zakrzyknęło „memento mori!”. 4 noce, 5 dni, 16 tysięcy kilometrów i jeden pogrzeb – tak w skrócie można streścić moją, pierwszą od 10 lat, wizytę w Polsce.

Wbrew oczekiwaniom, na przekór memu czarnowidztwu, przekonałam się, że to już nie jest kraj na końcu świata, wręcz przeciwnie – da się tam dolecieć w miarę wygodnie, szybko i sprawnie. Zobaczyłam  że ludzie nadal tam żyją,  wcale nie wymarli, ani tez wszyscy nie wyemigrowali. Gdybym pokusiła się o wnioskowanie na podstawie niezłych aut na polskich drogach, musiałabym powiedzieć, że żyją całkiem nieźle. W zasadzie nie uderzyła mnie jakaś wielka różnica między Polską a resztą Europy. Przemieszczając się w ciągu jednego dnia między Monachium a Krakowem, nie odczułam szczególnie, że to – jak niektórzy uparcie powtarzają – inny świat. Polska do tego innego, lepszego świata dołączyła… ale ludzie zostali jedną nogą w poprzedniej epoce.

I tylko drobna rysa pojawiła się, i choćbym chciała, to nie potrafię udać, że jej nie dostrzegłam. W ojczyźnie  po 10 latach powitała mnie gburowatość i chamstwo urzędników (no dobra – i fatalny angielski). W USA konkretny, aczkolwiek sympatyczny urzędnik  powitał mnie słowami „welcome home”. Ale nie będę się czepiać, wszak co kraj to obyczaj.

Pięćdziesiąt odcieni blondu

Po czternastu latach małżeństwa seks z mężem, to prawie jak z bratem – takim wyznaniem poczęstowała mnie koleżanka w pracy. Po dalszym tonie jej wypowiedzi domyśliłam się, że nie chodzi o to, że uprawiała perwersyjne zabawy z rodzeństwem,  a o zanik pożądania w jej wieloletnim związku.

Tego rodzaju wynurzenia zawsze wywołują u mnie smutek… No bo jak to, dwoje ludzi, którzy poznali się dogłębnie i nie potrafią tego wykorzystać  by się dobrze bawić ze sobą w łózko? Komu można bardziej zaufać, z kim prędzej zapomnieć o zahamowaniach,  komu pozwolić zepchnąć się w otchłań przyjemności… Ale pewnie się mylę, mierzę innych własną miarą, stąd wynikają rozbieżności w pomiarach.

Dlatego, może to i dobrze, że świat zaczytał się w Fifty shades of Grey (w Polsce „Pięćdziesiąt twarzy Greya”). W Ameryce książka stała się hitem wśród gospodyń domowych, które twierdzą, że to lepsze niż oglądanie telenowel w tv. Musze przyznać,  że uśmiech sam ciśnie się na usta, kiedy słyszę jak wanilia hurtem ruszyła w poszukiwaniu mastera, który spełni wszelkie zachcianki, a celem nadrzędnym będzie dla niego sprawienie przyjemności uleglej. Bo tak właśnie wygląda obraz BDSM w oczach mainstream’u…

Lubię kiedy boli

Lubię kiedy boli – takie wyznanie zazwyczaj wywołuje konsternację, w związku z czym nie raczę nim postronnych. Większość nie byłaby w stanie ogarnąć koncepcji dążenia do spełnienia przez doświadczenie bólu. A gdyby jeszcze dodać, że niekonieczna jest stymulacja seksualna by osiągnąć orgazm, to niechybnie spojrzeliby jak na kosmitę. Pojęcia nie mają, że tego się nie wybiera, podobnie jak koloru oczu czy wzrostu.

Mając świadomość swych masochostycznych skłonności, można do pewnego stopnia nimi pokierować, wykorzystać je. Trafiając na kompatybilnego partnera, możliwości są ogromne. Wystarczy chcieć.

Kilka dni temu, seksuolog Andrzej Depko zapytał mnie (w ramach rozmowy, której całość ukaże się wkrótce w jego książce) , ile razów potrzebuję, by poczuć podniecenie? Mnie na samą myśl robi się gorąco. Ból fizyczny nie jest niezbędny do „wejścia na orbitę”… ale też ile by go nie było, zawsze jest za mało… Jeszcze nie dotarłam do granicy.

Pensjonarka

Prowadzisz życie jak pensjonarka – tak oto podsumował mnie bliski znajomy. Miał na myśli monogamiczny związek i to, że w moim łóżku nie kłębi się co noc plątanina ciał. U niego, jak przystało na rasowego Libertyna, jest tłoczno.

Wiem, to straszne, powinnam się wstydzić. Dziwne, że nadal jestem w stanie normalnie funkcjonowac.

Teraz śmiało, drodzy czytelnicy, połączcie się we współczuciu…

 

 

O siedzeniu w kącie słów kilka

„Siedź cicho w kącie, a znajdą cię” – taki refren powtarzała mi mama. Za wszelką cene starała się przekazać, że białogłowa to taka płocha istota, a cnotą jej winna być skromność. Dalej szlo, że autorytetów się nie kwestionuje, raz ustalonych praw i obowiązków przestrzega, i nie podważa, a reasumujac, to lepiej żebym się zmieniła, bo nikt mnie nie zechce. A to byłaby kara boska i upadek tak niski, że dalej nie ma już nic.

Mama starała się wychować mnie na ofiarę idealną. Niewiele brakło, a osiągnęłaby sukces. Na szczęście dziś mogę o tym pisac z uśmiechem na twarzy. Jestem z siebie dumna i ani myślę udawac, że jest inaczej. Przepoczwarzyłam się w  głodną sukcesu istotę, która uparcie dąży do celu. Wyleczyłam się z kompleksu biednej dziewczynki z zaścianka Europy, której nie miało prawa się udać.

Na horyzoncie wyłania się nowe… Kontrowersyjna wystawa w Berlinie oraz film dokumentalny Konrada Szołajskiego. Jakież było moje zaskoczenie, gdy reżyser powiedział, że rekomendacje wystawił mi sam Andrzej Depko. Podobno to co robię jest wartościowe…

 

 

Myślę więc jestem

Należę do tych, którzy kwestionują wszystko, niczego nie przyjmuję za pewnik. Stawiam pytania, szukam odpowiedzi, drążę, drażnię. Dociekliwość drażni, a ja nie daję się łatwo zbyć. Chcę wiedzieć dlaczego tak a nie inaczej, i kto tak wymyślił. Doprowadzałam tym mych rodzicieli już jako dziecko do białej gorączki.

W mojej głowie ciągle coś się dzieje. Kłębowisko myśli, pozorny chaos, ale gdy się wsłuchać, da się wyodrębnić i uchwycić szept myśli przewodniej. To komputer pokładowy przetwarza dane.

Nie zadawaj tyle pytań, nie dociekaj, nie interesuj się… Bywały tez ostrzejsze reakcje. Zadawanie niewygodnych pytań drażni, a stają się niewygodne, gdy dotykają spraw, wydawałoby się raz na zawsze ustalonych. Jak to, poddawać w wątpliwość uznany nam porządek świata?

Nie lubię generalizować, ale myślę że ludzie dzielą sie na trzy kategorie. Tych, co bezmyślnie „łykają” wszystko co im sie do głowy wtłacza – postawa najczęstsza, zaobserwowałam iż pewnym jednostkom myślenie sprawia ból. Dalej mamy tych, którym zdarzy się zwątpić, zatrzymać i zastanowić przez ułamek sekundy nad sensem otaczającego nas świata. Tylko na ułamek seksundy – natychmiast karcą samych siebie, że wszystko wszak juz było. Tej grupie szkoda czasu ma myślenie. No i ci ostatni – kwestionujący aktualne reguły gry w „Zycie i ład społeczny” szaleńcy.

Staram się poznać i zrozumieć. Zawsze. Tyczy się to wszystkich aspektów ludzkiej egzystencji. Im mroczniej tym lepiej.

„Nie staraj się wszystkiego zrozumieć” – usłyszałam od przyjaciela. Dla mnie to nieakceptowalne. Dzięki poznaniu i zrozumieniu mogę świadomie z tego czerpać. Inaczej to niemożliwe. To tyczy się wszystkigo, a zawiłości ludzkiej natury w szczególności.

Eksploruję, zgłębiam i badam swe sadomasochistyczne ciągoty. Od dawna. Z perspektywy czasu mogę dostrzec, że na początku byłam jak ten kurczak bez głowy, biegający po podwórku. Gdzieś dzwonili, coś czułam, momentami było fajnie, ale przeważającej części tego, co się ze mną działo nie rozumiałam. Czułam się zagubiona. Marzyłam, żeby ktoś przyszedł i wytłumaczył, że czuję się tak z takiego i takiego powodu. Nie umiałam zaakceptować tego co czuję, bo nie ogarniałam tego w sposób świadomy. Ktoś powie – idiotyczne. Być może dla wielu idiotyczne, ale nie dla mnie. Dla mnie życie to podróż w głąb siebie. Świadoma podróż.

Jedna z terii glosi, że nasze upodobanie seksualne (i nie tylko) są wypadkową tego, na co byliśmy narażeni/doświadczeni na różnych etapach dzieciństwa. Inna teoria glosi, że upodobanie do odczuwania bądź zadawania bólu nie ma nic wspólnego z okresem  wczesnego formowania się osobowości – ot, po prostu ktoś lubi dostac lanie jako osoba dorosła bo akutat tak ma, i ma co się doszukiwać drugiego dna.

Wierzę w „czym skorupka za młodu nasiąknie…” Z tego czym nasiąkłam, a co jako świadoma istota, z masochistyczną przyjemnoscią rozbiłam na milion kawałków i podstawiłam pod mikroskop, korzystam dziś świadomie. Dla niektórych pewnie to chore, rozdrapywać dawne traumy i przekształcać je w BDSM’owe scenariusze… Dla mnie to jeden z odcieni wolnosci – mogę, chcę, robię to świadomie i czerpię z tego nieziemską przyjemność.

Czasem nawiedza mnie straszna myśl: kim byłabym dziś, gdyby moje dzieciństwo było normalne?

 

Masochistka w sosie własnym

Najtrudniej jest zacząć. Siadam i straszy biel monitora. Wpatruję się w pulsujacy kursor jakby był moim suflerem. Zdawało się, że zdania same  zaczną płynąć, jedno za drugim.  To jeszcze nie ten moment, on nadejdzie później. Pojawi się z nienacka, jak to ma w zwyczaju, i męka stanie się przyjemnością. Dokładnie tak, jak w życiu.

Czego ci brak? – zapytał mnie ktoś ostatnio, spodziewając się zapewne, że zacznę narzekać. Poddałam błyskawicznej analizie swą skromną osobę oraz okoliczności przyrody, w jakich przyszło wieść żywot… i zaskoczna odpowiedziałam, że mam wszystko, jestem szczęśliwa. Niebywałe, wiem.

Przez lata nie chciałam/nie potrafiłam zaakceptować faktu, że szczęście to stan umyslu. Szukałam go wszędzie, tylko nie w sobie.

Jestem wolna. Juz nie uciekam. Nie pragnę konfrontacji, ale postawiona w sytuacji bez wyjscia…

W słuchawce odezwała się Przeszłość. Po latach, zadzwoniła jak gdyby nigdy nic. Przetrawiłam, przemyślałam, ochłonęłam, zapomniałam, ale za nic w świecie nie chcę tam wracać. Nie mam przyjemności zaprzyjaźniać sie z byłym oprawcą. Lubię cierpieć, wszak głośno proklamuję swe masochistyczne ciągoty, ale… Przeszłość nie zna safe word. Kontakt z nią grozi poważnymi obrażeniami. Osoby z tego rodzaju patologicznym zaburzeniem osobowości są bardzo niebezpieczne. To doskonali manipulatorzy, potrafią cudzymi rekami robić innym straszne rzeczy.

Odłożyłam sluchwke, prosząc by nie dzwoniła do mnie więcej.

Noszę w sobie jedno jedyne pragnienie, związane z Przeszłością. Chciałabym, patrząc jej w oczy, opowiedzieć o swoich upodobaniach seksualnych. O tym, że lubię być bita, bo to wyraz troski i miłości, a ta bez zadawania bólu nie istnieje. Zobaczyć wyraz jej twarzy… Chore? A czy kiedykolwiek twierdziłam, żem zdrowa? Jestem tylko produktem ubocznym najważniejszej komórki społecznej, jaką jest rodzina. Zgniłym jabłkiem, które stanęło okoniem. I nie żałuję.

Normalność? Nie oczekujcie jej ode mnie. Oprócz złości, niewiele czuję. Złość daje mi energię potrzebną, by codziennie rano wstać z łóżka, wyjść z domu i zmieniać rzeczywistość. Te jej elementy, z którymi sie nie godzę. Taki napęd. Podobnie jak ambicja.

Nie ufam ludziom, przekonałam się, że zawodzą. Nawet ci najważniejsi. Jedyna stała niezmienna to Właściciel… choć i tu nigdy nie zaufam w stu procentach. Ale On jest, trwa niezmiennie, troszczy się o mnie i moje potrzeby. Jedyny mężczyzna, któremu mogę bez ceregieli przełożyć się przez kolano, a on nie zadaje zbędnych pytań. A kiedy pierwsze, co pada z moich ust po przebudzeniu, to „znalazłam   zdjęcie świetnego wiązania, obie dziurki wyeksponowane, nie mam szans ucieczki czy uniku”  – nie patrzy na mnie, jak na nawiedzoną wariatkę.

Łączy nas seks. Nie wspólne dzieci, kredyty czy inne zobowiazania, a seks. Mistyczna cielesność, która pozwala wejść na wyższy poziom odczuwania. Dla niej jesteśmy gotowi poświęcić wiele. Pod względem seksualnego dopasowania jesteśmy kompatybilni do tego stopnia, że właściwie niewiele więcej się liczy. Reszta to didaskalia…

 

Panta Rei

Wszystko płynie, zmienia się, rzeczywistość jest w nieustającym ruchu. Zmienia się Właściciel, zmieniam się ja, ewoluujemy. Kiedyś kurczowo trzymałam się tego, co poznane i znajome, pragnąc na zawsze zatrzymać chwilę szczęścia. Skoro jest cudownie, to dlaczego nie ma tak być już zawsze, prawda? Nic bardziej błędnego. Można wyrządzić nienaprawialną krzywdę związkowi, uparcie trzymając się utartych, sprawdzonych szlaków. Trzeba szukać nowych dróg, wkraczać na dziewicze terytoria. I nie chcę tu słyszeć bzdur, że po kilku latach nic nowego między dwojgiem bliskich sobie osób (zakładając oczywiście, że nadal są sobie bliscy;) odkryć się nie da. Uwierzcie, że się da, wystarczy naprawdę chcieć.

Wiele razy zadawano mi pytanie, jakim cudem Właściciel i ja jesteśmy nadal razem. Za kilka dwa miesiące będzie 12 rocznica, nie ma w tym żadnych cudów, jest za to ogrom dobrej woli, chęć zrozumienia i mnóstwo pracy (boże, toż to brzmi jak orka w polu!). Wiadomo, każde z nas jest człowiekiem, mamy lepsze i gorsze dni. Taki mega długi związek, gdzie żadną ze stron nie łączy urzędowy/papierowy/prawny przymus, stanowi nie lada wyzwanie. Uwielbiam wyzwania, dla nich żyję. Spokój bywa miły na chwilę, na dłuższą metę powszednieje i zamienia się w nudę, a ta jest jak śmierć kliniczna. Gdzie pożądanie, ogień, namiętność, głód poznania?! Brrrr. Nie ma po tym śladu.

Wszystko płynie, zmienia się, przeobraża… Z pogubionego dzieciaka, którym byłam, wyrosła świadoma siebie kobieta. W międzyczasie dorosła przy nas Latorośl, chwilami trudno mi uwierzyć, że jestem matką 15 latki. Kiedy ten czas minął?!

Panta rei… dlatego zawsze, kiedy czuję, że w moim życiu/związku/otoczeniu jest idealnie (tak jak teraz), radość przyćmiewa świadomość, że się to skończy. Ale też, gdy jest strasznie nie rozpaczam, bo wiem, że to stan przejściowy. Nic nie jest nam dane na zawsze.

Wszystko płynie… problemy pod tytułem „co zrobić z Latoroślą na weekend” zastąpił przymusowy klimatyczny celibat i myślenie, gdzie wysłać 15tke bodaj na kilka dni. Cholernie ciężko się uskutecznia BDSM z nastolatką pod jednym dachem. Zdrowy rozsadek podpowiada, że znacznie lepszym wyjściem dla wszystkich byłaby pusta chata, a to na chwile obecną nieosiągalne.

Panta rei… przepadło gdzieś ciśnienie, które miałam, by nauczać, oświecać, edukować. Szkoda mi czasu i energii na walkę z wiatrakami, ileż można burzyć stereotypy i wkładać kij w mrowisko. Przestało mi zależeć na innych, bo zrozumiałam, że większość to idioci, więc nie warto. Co do trafności mej oceny, to utwierdzają mnie w tym co rusz nowe mejle… Jak czytam list od panny w 3 miesiącu ciąży, która wpadła na pomysł by problem rozwiązać przy pomocy ziół, to opada mi wszystko, nie tylko ręce. Niech sobie zdychają z rozkładającym się płodem beze mnie. Dlatego ogłaszam wszem i wobec, że nie udzielam porad z zakresu ziół aborcyjnych w przypadku gdy płód ma więcej niż 8 tyg.

Wszystko płynie… muszę przyznać, że nawet na rodaków się uodporniłam, nie drażnią mnie aż tak swoją polskością rodem z lat 80, prezentami dla księdza i tekstami z gatunku: ” ty to musiałaś wcześnie zacząć, skoro masz już taką dużą córkę”. Polskie matki… smutne, szare, umęczone. Silą się na ambitne dyskusje o wyższości żydówek z King’s Hgwy nad tymi z Boro Park, bo te pierwsze nie każą szorować podłóg na kolanach. Patrzą na mnie jak na odmieńca, z normalną pracą, żyjącego od laaaat bez ślubu, na dodatek nie robię tajemnicy, że nieszczególnie kręci mnie posiadanie potomstwa, bo wolę się wysypiać. No i najgorsza ze zbrodni jaką można popełnić – nie posłałam córki do bierzmowania, właśnie ze względu na owy prezent dla księdza. Przecież on jest od tego jak dupa od srania, gdzie tu powołanie i obowiązek! Owieczki ma pasać, nie strzyc!

Słyszę od znajomych, że tego w już Polsce nie ma, że się wiele pozmieniało i znormalnieliśmy w ojczyźnie. Wygląda więc, że mamy w Wielkim Jabłku rezerwat gatunku poważnie zagrożonego wymarciem: post komunista kato polak konserwatysta.

Kocham ich wszystkich, jak przystało na istotę pełną współczucia i empatii.

Material girl

Nie wiem co za kretyn wymyślił, że pieniądze szczęścia nie dają. Przez długi czas, z uporem godnym lepszej sprawy, próbowałam w ten banał uwierzyć. Powtarzałam sama sobie, że przecież szczęście to stan umysłu… Tyle, że umysł zupełnie nie przyjmował tego do (ś)wiadomości.

Za pieniądze kupuję spokój, a ten jest nieodzownym składnikiem szczęścia, mojego. Kasa bywa też całkiem niezłym afrodyzjakiem…

No regrets

Nie mam żadnych postanowień na Nowy Rok. Nie chcę nic zmieniać, niczego nie żałuję. Poczucie winy u mnie nie istnieje, a może to właśnie nazywa się sumienie…? Ja nazywam to podejściem ze zrozumieniem, wybaczam sobie potknięcia. Wszystko co się wydarzyło, niezależnie czy było doświadczeniem pozytywnym, czy negatywnym, czegoś mnie nauczyło. Na szczęście, zawsze spadam na cztery łapy.

Jest mi dobrze. Jedyne czego sobie życzę, to aby tak pozostało. Amen.

Przestałam szukać szczęścia. Samo się znalazło.

 

 

Grunt to świadomość

Tych, którym nie odpisałam na mejle, proszę o wybaczenie, naprawdę cholernie zarobiona jestem. A tym, którzy pytają co w moim mieście słychać muszę wyznać, że pojęcia nie mam. Nie wiem co się dzieje, gdzie się chodzi i co ogląda. Jestem wyłączona, zamknięta we własnym świecie. Na to co poza nim, nie starcza mi czasu ani energii.

A skoro o nieodpisanych listach mowa, to jeden szczególnie nie mógł wyjść z mojej głowy. Jak to jest, że u niektorych osób uświadomienie sobie podłoża, na którym powstały ich sadomasochistyczne upodobania sprawia, że nagle tracą całą radość z owych praktyk? Dlaczego u jednych wyłącza to przyjemność z wycieczek w mroczne zakamarki świadomości, a u innych wręcz przeciwnie – potrafią oni finezyjnie „zagrać” na emocjach wykorzystując wspomnianą wcześniej wiedzę?

Świadomość tego, jak wczesne lata mojego życia wpłynęły na pojawienie się konkretnych upodobań, w najmniejszym stopniu nie utrudnia mi czerpania przyjemności z BDSM. Wręcz przeciwnie. Umiem się tym posłużyć, aby zmaksymalizować satysfakcję moją i partnera.

Czasem pytam samą siebie, czy nie chciałbym byc zwykła, pookładana i normalna. Mieć rodzinę jak z obrazka, męża, dwójkę dzieci i dom na kredyt. W reklamach zawsze wszyscy wygladają na takich szczęśliwych…

Tak naprawdę dobrze wiem, że powyższa wersja szczęścia nie zgodziłaby się z moją naturą. Znam kilka osób, które wbrew sobie udają, że wanilia i rodzinna sielanka są tym, czego chcą w życiu. Zaspokajają zew natury na boku, za plecami żony czy męża. Niektórzy trzymają się ryzach, tkwiąc w małżeństwie/związku o temperaturze zimnego rosołu.  Dla dobra dzieci, pieniędzy, wspólnego dorobku, dlatego że szkoda wspólnie zmarnowanych spędzonych lat.

Jestem szczera wobec siebie. Mam świadomość, że niektóre układy i sytuacje życiowe nie są dla mnie. Próby postępowania wbrew temu, kończyły się okłamywaniem i siebie, i partnera. Na dłuższą metę nie potrafię wyłączyć tego co w mojej suczej duszy gra, dlatego jestem z kimś, kto podobnie jak ja, nie chce domu na kredyt, dzieci i rodziny. Co nas łączy? Coś bardzo pierwotnego… Seks potrafi być bardzo skutecznym spoiwem.

Destrukcja mam na drugie

Głupia suka ze mnie, oj głupia. Chyba nigdy się nie nauczę. Wielokrotnie odczułam na własnej skórze, że bliskie kontakty z innymi homo sapiens grożą uszczerbkiem na zdrowiu – w najlepszym wypadku, bądź trwałym kalectwem – gdy szczęścia ciut mniej. Mimo to uparcie powtarzam błędy.

Przyjaciele? To tacy ludzie, którzy wiedzą lepiej niż inni gdzie uderzyć, żeby zabolało najbardziej. Niby bezinteresownie zainteresowani, tak naprawdę chodzi im o doładowanie własnego ego.  Dlatego z zasady się nie angażuję i trzymam dystans. Z zasady… Sa jednak wyjątki, czasem komuś uda się przedrzeć przez gęste zasieki z wątpliwości i braku zaufania. Podejdzie blisko, do miejsca gdzie nie sięga obronny pancerz. To da mu możliwość zadania szybkiego ciecia, w chwili kiedy zupełnie na to nie jestem przygotowana. A później będzie stał z boku, przyglądając się jak krwawię.

Niektórzy twierdza, że masochistki są jak ćmy. Dążą do samozagłady. Chcą cierpieć i to cierpienie podświadomie same na siebie ściągają. Torpedują własne życie, podstawiają sobie nogę. Interesująca teoria. Próbuję odnaleźć jakieś wspólne parametry z ową tezą i własnym życiem.

Ostatnio jestem jak dziewczynka na huśtawce. Wzlatuję wysoko wypełniona euforią chwilowego sukcesu, by po chwili spaść, tłukąc boleśnie dupę. Jest ciekawie, to nie ulega wątpliwości. Momentami świetnie się bawię. Nie żałuję, że zrezygnowałam z pracy na etacie. Zabijała mnie, dzień po dniu, kawałek po kawałku. Teraz za to walczę o przeżycie. Nic nie planuję, bo jest to niemożliwe. Nie wiem gdzie będę za tydzień. W pewnym sesie wszystko nagle stało się prostsze.

BDSM it's not what you think

BDSM dla „normalnej” części społeczeństwa jest w najlepszym wypadku ekscentrycznym zboczeniem. Zdecydowanie częściej bywa postrzegane jako coś dziwnego, szkodliwego wręcz. Ludzie boją się tego, co nieznane. Aktywność, której nie rozumieją wywołuje w nich niepokój. Szczególnie, gdy to coś otoczone jest grubą warstwą stereotypów i mitów.

A gdyby tak… edukować?

Ostatnio natknęłam się na film edukacyjny „BDSM its not what you think” i zaczęłam zastanawiać, czy i jak dałoby się coś takiego zrealizować na polski rynek. Takie taktowne i poparte merytoryką rozwianie mitów. Czy jest taka potrzeba? A może lepiej/bezpieczniej tematu nie ruszać, niech wanilia postrzega nas jako bandę zboczeńców?

http://www.bdsmdocumentary.com/

 

 

Sprzedam używane majtki

Satin & Mesh Crotchless G-String

Sprzedam używane przeze mnie majtki – takich ogłoszeń nie brakuje. Ciężkie czasy zmuszają do zrewidowania i przewartościowania, do odkurzenia szuflady z tym, co zarzekaliśmy się, że nigdy w życiu… Nie, żebym uważała tą formę zasilenia budżetu za coś nagannego. Osobiście nic złego nie widzę w fakcie, że jakiś fetyszysta damskiej bielizny wspomoże finansowo potrzebującą. Nie rozpatruję tego w kategoriach moralnych, bo według mnie, jest to zwykła transakacja. Ktoś sprzedaje pożądany towar, ktoś inny go kupuje. Nic wielkiego.

Porzuciwszy kilka tygodni temu pracę na etacie, rozpoczęłam walkę o przeżycie na własny rachunek. Łatwo nie jest, ale znam starą prawdę, która głosi: seks dźwignią handlu, i wykorzystuję ją w praktyce. Ale majtek nie sprzedam. Nie dlatego, że mam coś przeciwko, tylko  z bardzo prozaicznej przyczyny: jestem przesadna. Podobnie rzecz ma się z włosami i krwią miesięczną.

Wolę firmować swoją osobą zmysłową porcelanę. I dobrze na tym wychodzę.