Nija i jej Droga

Każdy z nas ma jakąś drogę do przejścia, by odkryć kim naprawdę jest. Niektórzy szukają długo, błądzą, zbaczają, lecz powracają uparcie na szlak, bo bardzo zależy im, by odnaleźć klucz do własnej duszy. Historia Niji to przykład poszukiwań z happy endem, bo mimo wszelkich trudności, udało jej się odkryć kim jest. Odnalazła siebie, to szczęśliwe zakończenie wyboistych poszukiwań. Teraz może dalej pójść w dalszą drogę, przy boku kogoś, kto potrafi ją zrozumieć, jak nikt nigdy jeszcze. Trzymam za nich kciuki. A Niji jestem bardzo wdzięczna, żel zechciała mi to opowiedzieć i pozwoliła się tym podzielić z Wami.

 

Jaką drogę trzeba przejść i jaką cenę zapłacić, żeby trafić wreszcie do tego swojego miejsca w duszy, gdzie można powiedzieć sobie ze spokojem: „Wreszcie wiem kim jestem” ? Większość ludzi pewnie się nad tym nie zastanawia głębiej, po prostu żyją. Żyją tak, jak nauczyli ich rodzice, szkoła, koledzy, koleżanki. Na pytanie „kim jesteś?” odpowiadają: Polakiem, matką, mężem, pracownikiem, lekarzem, katolikiem… W szkole uczą, że jesteśmy Polakami, a w domu (przynajmniej mnie), że jesteśmy katolikami. Dziecko wierzy rodzicom, wierzy we wszystko co mówią dookoła, nie ma świadomości, że może myśleć co chce. Też tak wierzyłam, ale zawsze czułam, że można być kimś więcej. Nie tylko odgrywać role społeczne.

Chciałam być piosenkarką, tata leżał na kanapie i oglądał TV, a mama siedziała w fotelu i rozwiązywała krzyżówki. Ja- stawałam przed nimi z mikrofonem i śpiewałam piosenki w wymyślonym angielskim. Rodzice wydawali się manekinami, nie zwracali na mnie uwagi, niby coś robili ale się nie ruszali. To była moja ulubiona zabawa. A kiedy rozmawiałam z tatą o śpiewaniu to mówił, że to w życiu mi chleba nie da, a po drugie nie mam talentu i żebym lepiej za naukę się wzięła. Tak powoli zaczynałam się czuć nikim, co chwilę w ten sposób zabierano mi marzenia. Nie wolno marzyć, trzeba się uczyć i zostać zwykłym robotnikiem.

Chciałam być kimś więcej, a nie zwykłym szarym człowiekiem. Nie chciałam być taka jak oni. Zawsze się na mnie darli gdy zrobiłam coś źle, i nigdy nie chwalili, gdy zrobiłam coś dobrze. W kółko kłótnie, przepychanki. Tata czasami używał pasa, żeby mnie wychować, raz tak użył, że posikałam się w majtki. Dostałam za to, że zatrzasnęłam drzwi od mieszkania i on musiał przerwać poważną grę w karty u znajomych, żeby przyjechać z kluczem.

Zaczęłam się buntować i „na złość” im przestałam się uczyć. Często byłam sama w domu, rodzice jeździli do znajomych, a starsza siostra… sama nie wiem gdzie wtedy bywała. Tak zostawiona sama sobie, uciekałam w filmy i tworzyłam swój własny świat. W wieku dojrzewania nie onanizowałam się tak, jak to się zazwyczaj robi. Onanizowałam się swoją fantazją, wyobrażałam sobie gwałty, widziałam siebie wiązaną i bitą. To mnie podniecało i nie widziałam w tym nic złego.

Gdy dowiedziałam się co to są narkotyki, obiecałam sobie, że zostanę narkomanką – to na pewno lepszy świat od tego który mnie otacza. I tak, w wieku 14 lat zaczęłam próbować wszystko co się dało, ale czekałam na heroinę. Czułam, że tylko ona może mnie wybawić. I gdy tylko nadarzyła się okazja, to złapała mnie w swoje sidła. Heroina – bohaterka. I tak trwał nałóg heroinowy, inne narkotyki się już nie liczyły. Początki były cudowne, ale z czasem stawało się to męczące i normalne, brało się po to, żeby normalnie funkcjonować. Zastrzyk z rana, żeby móc iść się wysikać i umyć zęby. Myślałam, że jak zajdę w ciąże to z tym skończę – niestety, długoletni ciąg heroinowy spowodował, że się nie dało. Nie mając żył, siedziałam na łóżku z dużym brzuchem i wbijałam igłę gdzie popadnie jak opętana, płacząc przy tym i przepraszając nienarodzone dziecko i Boga.

Heroina zabija poczucie winy i wszelkie uczucia. W pewnym sensie jest się jak psychopata. Nawet miłość do dziecka nie istnieje, choć narkomanowi wydaje się, że kocha. Po porodzie nie umiałam zająć się dzieckiem, ani fizycznie ani psychicznie. Byłam wrakiem człowieka, którego opętał demon- heroina. Miałam dwa wyjścia – albo się zabić, albo się leczyć. Wybrałam to drugie. 2,5 roku w ośrodku dla osób uzależnionych, długa i ciężka terapia, którą nie każdy wytrzymywał. Z ojcem dziecka rozstałam się, bo gdy dochodziłam do siebie w ośrodku, stwierdziłam że łączyły nas tylko narkotyki. Nie myślałam o facetach ani o związkach, byłam zajęta uczeniem się jak nie zwariować na trzeźwo.

Mój teraźniejszy mąż a zarazem Pan- też narkoman- upolował mnie w ośrodku. Jego psychopatyczne spojrzenie z nutką niepokoju powodowało, że uginały mi się nogi. Zniewalająca inteligencja, poczucie humoru- z nikim jeszcze tak się nie śmiałam. Obserwował mnie długo, czekał na mnie 9 miesięcy, aż przejdę dalej w terapii, bo jeszcze byłam głęboko w dupie. I ten jego gruby, skórzany pas wojskowy, który zawsze nosił… podobny do tego, którym dostawałam od taty.

Życie zaczynało przybierać kolorów, był jakiś cel. Może faktycznie nie jest moim przeznaczeniem umrzeć ze strzykawką wbitą w rękę, gdzieś w kiblu na dworcu? Może da się jednak żyć normalnie? Wystarczy tylko znaleźć odpowiednią osobę.

Jeszcze w ośrodku zamieszkaliśmy razem, odkrywaliśmy wspólnie nasze upodobania. Tam dostałam swoją pierwszą obrożę. Mieliśmy za łóżkiem kartonik, w którym były różne sznurki i inne pierdoły potrzebne do zabawy. Nie było nas, narkomanów stać na bardziej profesjonalny sprzęt. Wiedzieliśmy, że lubimy sadomasochizm, ale nie znaliśmy literek: BDSM i nie zagłębialiśmy się w nie. Mieliśmy swoje zabawy i swój świat.

Na początku było ciężko, bo do tej pory nigdy nie byłam z mężczyzną na trzeźwo. Dziewictwo straciłam kompletnie naćpana, inaczej się wstydziłam. Tak więc przez heroinę nie wiedziałam nawet jak wygląda orgazm, bo ona wszystko
zagłuszała. To było jak pierwszy raz, choć byliśmy dorośli, wszystko działo się tak jakbyśmy byli nastolatkami.

Przeżywałam cały okres dojrzewania, który zabrała mi heroina. Gdy skończyliśmy leczenie, że tak powiem, na piątkę z plusem, wróciliśmy do mojego rodzinnego miasta, bo tam czekał mój synek. No i dopadła szara rzeczywistość, nigdy wcześniej nie pracowałam, nigdy nie zajmowałam się zwykłymi przyziemnymi sprawami. Fakt, w ośrodku uczyli tego, ale ośrodek w porównaniu do życia, to cudowne wakacje wypełnione wieczną zabawą. Żeby być trzeźwym nie wystarczy skończyć leczenia, prawdziwe leczenie zaczyna się w życiu. Ono szybko weryfikuje tych, którzy w ośrodku mało zrobili dla swojego zdrowia. Trzeba nauczyć się odnajdywać wśród „normalnych” ludzi. Jeśli tego się nie nauczysz, to przegrasz, wróci choroba, a nauka trwa całe życie.

Zaczęliśmy normalne życie, będąc dla siebie nawzajem oparciem, terapeutą, przyjacielem, kochankiem.
Cały czas wchodziliśmy głębiej w nasz świat – BDSM. W końcu dowiedzieliśmy się, co to oznacza dokładniej.
Mieliśmy już prawdziwe wypłaty i wreszcie można było zacząć zbierać różne zabawki – kneble, palcaty, łańcuchy, klamerki itp.

W dniu ślubu, cieszyliśmy się najbardziej z tego że noc poślubna w hotelu nosi tytuł: „BDSM”. Po „poślubnym” obiedzie szliśmy do hotelu z plecakiem wypchanym różnymi gadżetami, na samą myśl o plecaku kręciło nam się w głowie z podniecenia.

Życie nadal jest trudne, cały czas uczymy się funkcjonować na trzeźwo. Ja codziennie rano uczę się godzić z tym, że trzeba iść do pracy. Cały czas uczę się bycia matką i akceptować to, bo nadal mam z tym duży problem. Jestem trzeźwa, jestem silna, daję radę, choć nie zawsze jest łatwo. I chcę, wreszcie chcę żyć.

Gdy mój mąż stał się moim Panem, a ja jego suką, niewolnicą, to wreszcie poczułam ten spokój duszy, którego szukałam od dziecka. Na pytanie „kim jestem?” wreszcie mogę odpowiedzieć, że oprócz bycia matką, żoną, pracownikiem, jestem też suką, niewolnicą swego Pana. I pierwszy raz w życiu czuję się naprawdę sobą. Prawdziwą sobą, na swoim miejscu. Czuję się wreszcie piękna i dowartościowana. Jestem kimś, kimś zwykłym, ale też nie zwykłym.

A heroina? Gdybym to wszystko o sobie kiedyś wiedziała, nigdy bym nie zaczęła ćpać. Czasami wydaje mi się, że nie byłam narkomanką, tylko zagubioną niewolnicą, która nie potrafiła uwolnić swojego prawdziwego oblicza.

6 myśli nt. „Nija i jej Droga

  1. związki BDSM-owe to paradoks – pozornie mroczne, ostre i nieprzewidywalne a tak naprawdę bardzo bezpieczne. Stąd słyszymy o kobietach „ocalałych”.

    • Mysle, ze najwazniejsze, to trafic na kompatybilnego partnera. Kogos, kto nie wykorzysta tylko do celow wlasnego zaspokojenia, ofiarowanego mu zaufania. Taka „suka po przejsciach” moze byc prawdziwym skarbem w rekach odpowiedniej, dojrzalej osoby.

  2. Czyżby tekst do nowo powstającej książki?:)
    Nie będę się uzewnętrzniać za bardzo, ale u mnie preferencje SM ujawniły się już w podstawówce (oczywiście wtedy nie wiedziałam o co chodzi w tych fantazjach:)), mam fantastycznego partnera, który jest moim Panem (aczkolwiek czasem trudno utrzymać relację na co dzień ale cóż;)). Mam w nosie tych, którzy piszą, że nie da się mieć BDSM w związku.. bo to nie jest „true”… Zazdrośnicy!;)

    • Nie jest ‚true’ ? A kimze sa ci, ktorzy wystawiaja etykietki co jest prawdziwe a co nie? 😉 Maja monopol na prawde? Podnosi mi sie cisnienie, gdy slysze, ze ktos próbuje komus „sprzedac” jak wyglada prawdziwe BDSM – cos takiego przeciez nie istnieje! Ilu ludzi, tyle wersji i przepisow na to, jak realizowac swe sadomasochistyczne ciagoty…

  3. Znam to uczucie podniecenia. Tez jestem suka swego pana juz 10 lat. Dzis pokonalam mor najwyzszy w swiecie. Wygralam.Ale dlaczego w tytule jest moje dzikie imie. Nija dzika dusza lesnych nimf. Pieknie. Moze napisze o swojej drodze z piekiel. Bruk ochlapany krwia. Historia znana z autopsji. 🙂

    • Pewnie, napisz koniecznie… szczególnie jeśli na końcu drogi odnalazłaś światełko. Każda taka historia to nadzieja dla innych.

Możliwość komentowania jest wyłączona.