Po drodze do Nieba

„Każdy chciałby wszystko na raz, zamiast starać się o trochę…” powtarzam za Adamem Ostrowskim, taka mantra na w sam raz na ciekawe czasy, w jakich przyszło nam żyć. Wokoło niepewność, nerwy, agresja, chamstwo, obłuda i zakłamanie. Klepanie się po plecach z tymi, którym chętniej byśmy nóź w te plecy wbili. Sztuczne uśmiechy, twarze jak maski. Czuję się w tym jak dzikie zwierzę, zmuszone do przystosowania, do zmieniających się warunków środowiska. Dasz rade, albo zginiesz, proste. Nie masz siły, nie potrafisz dotrzymać kroku – rozszarpią cię na strzępy. Dziś, bardziej niż  kiedykolwiek, nie ma miejsca na słabość. 

Więc walczę, starając się przy okazji nie stracić szacunku do samej siebie. Ta walka, to sztuka wyboru miedzy mniejszym a większym złem. Ofiary są zawsze. Bliscy, dla których nie ma czasu, nastroju, ani cierpliwości. Dziecko, jak wyrzut sumienia pyta, znając odpowiedź: „mamo, pozbawisz się ze mną?”. Nagle okazuje się, że to o czym marzyliśmy dawno temu, wizja nas samych, obietnice złożone sobie: „ja się nie sprzedam”, można co najwyżej o kant dupy rozbić. Usprawiedliwiamy się: mam kredyt do spłaty, muszę, jak powiem szefowi NIE, to wylądujemy pod mostem. I pozwalamy innym skakać po nas. Sprzedaliśmy się, ofiarowaliśmy jako współczesnego wielofunkcyjnego niewolnika, i to śmiesznie tanio. W pogoni za lepszym życiem podpisaliśmy cyrograf.

Pierdolę takie życie, powiem krótko. Nie stać mnie na nie. Zamykając oczy, chcę mieć świadomość, że nie byłam bezwolnym trybikiem w maszynie, odmóżdżonym konsumentem.

Co te wywody mają wspólnego z radosnym czasem Bożego Narodzenia? Bardzo wiele: bo oto nachodzą wyczekiwane święta konsumpcji, supermarketów, żarcia i prezentów. Taka nowa świecka tradycja nam się narodziła. Z przerażeniem obserwuję jej błyskawiczną aklimatyzację. Odpowiedzcie sobie szczerze, z czym kojarzy się wam Boże Narodzenie? Z wigilijnymi męczarniami w towarzystwie znienawidzonej cioci Jadzi, czy z narodzeniem Chrystusa? Ano właśnie.                     

Jako dziecko szczerze nie trawiłam świąt: szarości zmęczenia na twarzy matki, wymuszonych uśmiechów, całej tej hipokryzji. Obiecałam sobie… że nie będę tego kultywować. Przez chwilę tak było. Młoda spędzała je z ojcem, ja zaś nie próbowałam nic przed nikim udawać. Czasem dałam się do kogoś zaprosić – tyle dobrego żarcia, no jak nie zjeść pierogów czy innych specjałów? Jeśli była okazja, wyjeżdżałam w tym czasie daleko, pod innym słońcem cały ten bożonarodzeniowy pierdolec wyglądał przyjemniej. Czasem nawet dało się całkiem o nim zapomnieć.

Od kilku lat celebruję końcówkę roku. Jest to dla mnie czas zastanowienia, przystanięcia, spędzenia ważnych chwil z tymi, których kocham. Nie ma pośpiechu, zmęczenia i robienia czegokolwiek „bo muszę”. W powietrzu unosi się atmosfera miłości i zapach pysznego jedzenia. A przygotowania do świąt rozpoczęłam… od wizyty u fryzjera i masażu. 

Wszystkim, którzy tutaj zaglądają, życzę aby nadchodzące dni pełne były miłości i życzliwości, żebyście przeżyli te chwile świadomie.            

Tylko świadomi przetrwają… 

2 myśli nt. „Po drodze do Nieba

  1. NO właśnie – od fryzjera i masażysty :-))) mój mąż nienawidzi świąt, ale mu się nie dziwię – teściowa (zwykle koszmarna) w święta robiła się potworna – najpierw Sajgon w domu, a przed kolacją: „ja się już tak dla was namęczyłam, że idę spać” :-))) Obiecałam sobie, że nie będę kultywować JEJ tradycji, tyko MOJEJ BABCI, która wprawdzie robiła wszystko i jeszcze więcej, ale nucąc sobie pod nosem kolędy i uśmiechając się. Cieszę się, że będziesz miała wspaniałe święta

Możliwość komentowania jest wyłączona.