Szczęściara

Jest piątek, pełnia lata, za oknem czterdziestostopniowy upał. Siedzę w schłodzonym klimatyzacją mieszkaniu, słucham Linkin Park (Numb) i piszę. Pozornie spełnienie marzeń, ale… Grzecznej jest zawsze mało, ciągle ma apetyt na więcej, ten przymus, żeby pokazać im, jak bardzo się mylili, jest jak ciągle jątrząca się rana. Powinnam być znieczulona, tyle czasu, trzeba zamknąć tamten rozdział. Nie umiem, nie potrafię, nie chcę, nie próbuję. Chcę czuć złość wewnątrz. To jedyne co czuję, czasem dochodzi do tego smutek, wtedy wspomnienia wypływają same.

Miałam być biedna, skończyć w rynsztoku, przegrana. Nie było dla mnie nadziei. Jakiekolwiek próby wyjścia przed szereg były torpedowane dezaprobatą i przypomnieniem miejsca w szeregu. Jeśli będę porządna i ułożona to weźmie mnie za żonę jakiś dobroczyńca i w ten sposób mój żywot się dokona. Pod warunkiem, że będę dziewicą, bo tylko taka kobieta ma wartość.

„Siedź cicho, nie wychylaj się, dbaj o opinię” – powtarzali. Dostawałam furii na myśl, że tylko tyle mnie czeka. Za oknem był świat, do którego z każdym dniem bardziej mnie ciągnęło. Bałam się, ale wola wyrwania się z toksycznego domu była silniejsza, niż strach. Zamiast podkulić ogon pod siebie, zgodnie z wolą rodziców, reagowałam odwrotnie. Zaczynała narastać złość. Wielka, coraz trudniejsza do poskromienia.

Siedzę i myślę. Gdyby mogli mnie teraz zobaczyć… Sama myśl wywołuje uśmiech. Czuje się silna, dużo silniejsza niż oni.

„Ty kurwo, ty szmato, tu suko zajebana” – z matczynych ust płynęła muzyka dla mych uszu. „Trzeba było cię wyskrobać” – wszystko dlatego, że nie byłam jak pacynka, szmaciana lalka w ich teatrze.

Matka była osobą niezdolną do miłości, oraz wymagała ciągłej atencji. My, dzieci (mam młodszą siostrę) musiałyśmy stać na baczność i nie oddychać za głośno. Emocje rodzicielki były jedynym, co się liczyło w domu, wszystko kręciło się wokół niej. Przez to jestem jak barometr, gdy chodzi o wyczuwanie nastrojów i humorów innych ludzi. Tak mnie wytresowano w dzieciństwie, można powiedzieć, że od tego zależało moje życie. Z powodu potwornie napiętej sytuacji w domu, zaczęłam miewać stany łękowe, już jako dziecko miałam problemy z zasypianiem.

Ojczym chciał mieć święty spokój, dlatego był katem idealnym. Narzędzie w rękach narcystycznej żony. „Tylko nie bij po głowie, bo zrobisz z niej debila” – docierało do mnie przez mgłę  podczas katowania. Lekarz na pogotowiu patrzył podejrzliwie, gdy tłumaczyłam swoje obrażenia upadkiem na ślizgawce. Musiałam chronić rodziców, którzy wmawiali mi, ze to moja wina.

Po drodze była próba samobójcza, na tyle skuteczna, że ratowano mnie w szpitalu, gdzie spędziłam kilka dni. Następne dwa tygodnie były najszczęśliwsze – wtedy przez chwilę było w domu normalnie.

„Dzieci są własnością rodziców” – słyszałam zbyt wiele razy. „Robimy to dla twojego dobra” – takie uprawomocnienie kaźni, jakiej byli administratorami. Tym matka tłumaczyła inspekcje, czy noszę majtki i, czy nie ma na nich śladów aktywności seksualnej. Wchodziła bez uprzedzenia do łazienki, byłam przecież jej własnością. Gdy pierwszy raz ogoliłam włosy łonowe, co nie mogło ujść niezauważone, szydziła: „masz cipę jak przedszkolak”. Nienawidziła seksu i wszystkiego, co z nim związane.

I to ciągłe napięcie, atmosfera tak gęsta, że można ciąć nożem. Strach i rosnąca z każdym dniem, coraz większa nienawiść. Wiedziałam, że katharsis musi nadejść, nie przewidziałam jednak, co nim będzie. Żeby wytrzymać ciągły strach i nie zwariować, znieczulałam się alkoholem i narkotykami.

Tworzyło się błędne koło, dostarczałam kolejnych powodów do przemocy.

Paradoksalnie, ciąża w wieku 16 lat okazała się wybawieniem. Matka, świętojebliwa katoliczka uważała, że urodzenie dziecka będzie wystarczającą karą. Aborcja nie wchodziła w grę, chodziło o to, bym się przekonała, że posiadanie potomstwa to prawdziwy dopust boży. Postawiona między wyborem ulica albo ślub z ojcem dziecka, wybrałam to drugie. Tak, jakbym miała jakikolwiek wybór…

Wniosłam o rozwód mając 19 lat, i tak mieszkałam sama, mąż na drugim końcu Polski rznął sekretarkę Anię. Chodziłam do szkoły, pracowałam i wychowywałam dziecko. Musiałam zarobić na utrzymanie moje i córki, oraz opłacić wynajem mieszkania.  Matka, za opiekę nad dzieckiem żądała pieniędzy, więc wynajęłam opiekunkę. Dziewczyna przynajmniej sprzątała gdy dziecko spało, i nie miała ciągłych pretensji o wszystko. Pomału zaczynałam odczuwać ulgę.

Co było dalej? Zaczęłam tworzyć własną historię, sama, rozwiedziona, na studiach, z dobrą pracą, odbudowywałam starte w pył poczucie wartości. Korzystałam z życia i jego uciech, sporo podróżowałam. Czułam się jak więzień, wypuszczony na wolność po bardzo długim wyroku. Pewnego dnia, jak ptak, rozłożyłam skrzydła i odleciałam. Uciekłam na koniec świata, gdzie ocean oddziela mnie od byłych katów.

Pamiętam bardzo wiele, a chciałabym zapomnieć na zawsze. Wołałabym nic nie pamiętać z dzieciństwa, niż mieć te wspomnienia. Będąc zastraszonym dzieckiem, byłam łatwym łupem dla wszelkiej maści pedofilii – nie umiałam odmówić, bałam się kogoś zdenerwować, miałam zaprogramowane, że dorosłych się słucha i robi, co każą. Ofiara idealna.

Czasem, kiedy jestem ze znajomymi i ktoś powie: „o, jak chciałbym być dzieckiem, nie mieć tych problemów”, czuję się, jakbym była z innej planety. Bycie dzieckiem to coś najgorszego, co mogę sobie wyobrazić. Dla rodziców byłam jak rzecz, nie miałam prawa głosu, należałam do nich i mogli zrobić ze mną co chcieli. Próbowałam na rożne sposoby poradzić sobie z tym, co mnie spotkało. Przez kilka lat starałam się wmówić sobie, że to nigdy nie miało miejsca, wyprzeć z pamięci wszelkie traumatyczne przeżycia.

Na kilka lat udało się zapomnieć, ale kiedy miałam 23 lata, pewnego dnia, w drodze do pracy coś we mnie pękło. Dostałam ataku paniki, nie wiedziałam co się dzieje. Myślałam, że umieram. I wszystkie, tak pieczołowicie zakopane niechciane wspomnienia, wypłynęły na powierzchnię. W mojej głowie, na jawie, trwały projekcje tamtych scen, widziałam siebie leżącą na przedpokoju, katowaną przez ojczyma, który uderzał moją głową o ścianę…

Trafiłam do psychoterapeuty, gdzie zdiagnozowano najpierw depresje, (nadal nie chciałam się przyznać do tego, co się stało gdy byłam dzieckiem, czułam się winna) a po pewnym czasie, przy kolejnym nawrocie, odkryto, post traumatic stress disorder (zespól stresu pourazowego).

Dziś wiem, że odkąd wyniosłam się z domu, uciekałam przed tym, co pochowałam na dnie świadomości. Stąd właśnie przemierzyłam pól świata, i paradoksalnie, gdzieś tam, sama, w dzikim Maroko czułam się bezpieczniej, niż u rodziców w domu. Nie mogłam uwierzyć, że jestem wolna, że żyję. Nieraz zastanawiam się, jakim cudem przetrwałam. Psychiatra, który postawił diagnozę, płakał, kiedy opowiadałam o tych przeżyciach. Dorosłemu mężczyźnie płynęły łzy z oczu i kiwał z niedowierzaniem głową. Okrucieństwo ludzkie nie zna granic.

Happy End? Przecież te są tylko w tanich filmach. Z ojczymem utrzymuję chłodne stosunki, jedynie dlatego, że miał dosyć odwagi, by przyznać, że to miało miejsce i przeprosić za to co mi zrobił. Co nie znaczy, że wybaczyłam – był dorosłym człowiekiem z wolną wolą, a wybrał bycie narzędziem w rękach mojej matki, w imię świętego spokoju. Z matka nie utrzymuję żadnych kontaktów.

Czasem miewam koszmary, budzę się z twarzą mokrą od łez. Nieraz, w najmniej odpowiednich momentach, stają mi przed oczami obrazy z domu rodzinnego. Tak, jakby na to były odpowiednie momenty…

„Pamiętaj, tylko nikomu o tym nie mów” – kołacze się na dnie głowy, gdy o tym wszystkim piszę. Miałam nikomu nie mówić, nigdy.

Nauczyłam się czerpać siłę z przebytej traumy, a sadomasochistyczny seks, w moim wypadku, jest cudowną terapią.

Myślę, że jestem szczęściarą.

A, i jeszcze coś  – współczucie jest przereklamowane, więc nie trudźcie się.

 

 

*fragment większej całości pt. Sfinks 

9 myśli nt. „Szczęściara

  1. A więc napisałaś to 🙂 . Jesteś szczęściarą i zawsze czuj się lepsza od nich od nich wszystkich, od wszystkich tych małych ludzików którzy gówno wiedzą i gówno mają. „Pamiętaj, tylko nikomu o tym nie mów” – kołacze się na dnie głowy, gdy o tym wszystkim piszę. Miałam nikomu nie mówić, nigdy.- ten tekst jest zajebisty. Aż ciarki mnie przeszły.

    • Mialam nie pisac, zgadza sie… Ale nie pisac znaczy, wypelnic wole oprawcow.
      A to siedzi we mnie gleboko i nie moge udawac, ze nigdy sie nie zdarzylo.

  2. Myślę, że Twoim zwycięstwem jest to, że pomimo takiego zastraszenia stałaś się niewiarygodnie odważną kobietą, która całkowicie wzięła sprawy w swoje ręce. Co więcej – udało Ci się. Niejedna osoba może Ci zazdrościć tej odwagi.

  3. „Fakty nie przestaną istniec z powodu ich ignorowania” to dla tych co myślą, że niemówienie oznacza zapomnienie. Mów, mów jeśli niesie to jakąkolwiek ulgę. Kochanie wiesz, że życzę Ci byś doszła do etapu kiedy paradoksalnie poczujesz radosc i zapomnisz o nich:)

  4. nie każdy jest w stanie podnieść się i odczarować traumatyczne przeżycia a i jeszcze o tym napisać;dość odważnie sobie poczynasz GoodGirl,gratulacje 🙂

    • Pewnie stad wziela sie moja zuchwalosc 😉 Wierze, ze skoro pokonalam tamte problemy, to nie ma rzeczy niemozliwych – wystarczy po nie siegnac.

  5. Koszmar te Twoje przezycia, kazdy z nas miał lepiej czy gorzej, ale to sie w pale nie mieści!
    Przeczytałam z otwartą japą, jestem pełna podziwu ze jednak zawalczyłaś o siebie:)

    • Jestem dowodem na to, ze co nie zabije, to cie wzmocni. To najlepsze podejscie, nie chce byc ofiara po wsze czasy.

Możliwość komentowania jest wyłączona.