Odwiedziny

Tupnęło życie nogą i zakrzyknęło „memento mori!”. 4 noce, 5 dni, 16 tysięcy kilometrów i jeden pogrzeb – tak w skrócie można streścić moją, pierwszą od 10 lat, wizytę w Polsce.

Wbrew oczekiwaniom, na przekór memu czarnowidztwu, przekonałam się, że to już nie jest kraj na końcu świata, wręcz przeciwnie – da się tam dolecieć w miarę wygodnie, szybko i sprawnie. Zobaczyłam  że ludzie nadal tam żyją,  wcale nie wymarli, ani tez wszyscy nie wyemigrowali. Gdybym pokusiła się o wnioskowanie na podstawie niezłych aut na polskich drogach, musiałabym powiedzieć, że żyją całkiem nieźle. W zasadzie nie uderzyła mnie jakaś wielka różnica między Polską a resztą Europy. Przemieszczając się w ciągu jednego dnia między Monachium a Krakowem, nie odczułam szczególnie, że to – jak niektórzy uparcie powtarzają – inny świat. Polska do tego innego, lepszego świata dołączyła… ale ludzie zostali jedną nogą w poprzedniej epoce.

I tylko drobna rysa pojawiła się, i choćbym chciała, to nie potrafię udać, że jej nie dostrzegłam. W ojczyźnie  po 10 latach powitała mnie gburowatość i chamstwo urzędników (no dobra – i fatalny angielski). W USA konkretny, aczkolwiek sympatyczny urzędnik  powitał mnie słowami „welcome home”. Ale nie będę się czepiać, wszak co kraj to obyczaj.

3 myśli nt. „Odwiedziny

  1. Wyrazy współczucia 🙁
    Polskie chamstwo urzędnicze jest w znacznym stopniu spadkiem po szlacheckiej bucie, pomnożonej jeszcze przez niepewność statusu; Panowie Bracia byli pewni nienaruszalności swych przywilejów, a urzędasy są zmuszone je podkreślać 🙁

  2. Samolotem da się dolecieć i się nie odczuwa, ale spróbuj dojechać samochodem. Przejechanie z Dover do polskiej granicy zajmuje mniej więcej tyle samo czasu co od polskiej granicy do Łodzi. Masakra.
    A urzędnicy w PL chyba nigdy się nie zmienią. Sama ostatnio musiałam załatwiać sprawy pogrzebowe i wiem jak bardzo nieprzyjaźni są dla wszystkich dookoła. Po prostu ku***o panuje na każdym stołku w tym zapyziałym kraju na końcu Europy.

Możliwość komentowania jest wyłączona.