Lubię rozmawiać z ludźmi, którzy stymulują mnie intelektualnie. Nie lubię, kiedy próbują mi wmówić, że ich prawda jest jedyną słuszną.
Może taka moja natura, kiedy ktoś próbuje mi coś narzucić, nie potrafiąc przy tym poprzeć tego racjonalnymi argumentami, to zwyczajnie krew się we mnie zaczyna gotować.
Chcemy być wszędzie, wszystkim, sprostać dziesiątkom ról Bawimy się w trójkąty swingi, przesuwamy granice wrażliwości. Tylko, czy aby na pewno jesteśmy przez to lepsi? I czy wszyscy musimy to robić? A jak ktoś nie chce, to jest gorszy? Argumenty w stylu „ja przynajmniej mogę się realizować z partnerką” do mnie nie trafiają Bo co, ja taka biedna niezrealizowana jestem? Dziwne, bo odnoszę wrażenie, iż realizuję się czasem aż za bardzo. Uważam, że nie muszę w tym celu rozkładać nóg przed każdym, ale przecież już kiedyś wspominałam, że staroświecka jestem więc i poglądy mam niedzisiejsze.
Żałuję tylko jednego – że przegapiłam moment, kiedy wyznacznikiem zrealizowania stała się ilość członków przepuszczonych przez tyłek partnerki.
wszyscy lubimy być stymulowani…
Haha, swiete slowa… podążając tym tropem nalezaloby przyjac, ze tych „co wiedza najlepiej”, stymuluje ich własne mentorstwo. Taka wizja w pewnym sensie mnie pociesza 😉