Cabernet Sauvignon 2002

Wygrzebane z archiwum.

 

 

Podnoszę do ust szklankę wypełnioną ciemnoczerwonym płynem.

Niezwykły kolor – myślę, unosząc ją i spoglądając pod światło.

Cabernet Sauvignon 2002 z Australii, butelka którą dostałam w prezencie od zaprzyjaźnionego Chińczyka, właściciela winiarni, w której bywam dosyć częstym gościem. Nie jestem smakoszem, ale lubię napić się dobrego czerwonego wina.

 

Siedzę w fotelu, w tle uspokajające dźwięki Morcheeby, w ręce szklanka z winem. Delektuję się, jednocześnie przenosząc się myślami do przeszłości.

2002, na słonecznych zboczach gór Nowej Południowej Walii dojrzewają ciemne winogrona.

Przerzucam w myślach wspomnienia jak slajdy, zwykle zapamiętuję obrazy wraz ze wszystkimi detalami. Taka dziwna fotograficzna pamięć. Dziwna, bo równie wyraźnie pamiętam zapachy i dźwięki, które owym sytuacjom towarzyszyły.

Jest, znalazłam.

Solina, lato 2002. Szczególnie jeden weekend utkwił mi w pamięci… a właściwie noc.

To była gorąca noc, bliskość zalewu nie przynosiła ukojenia. Przeszliśmy przez tamę na druga stronę.   

Weekend kochanków, to określenie chyba najlepiej pasuje. Choć może bliższe prawdy jest, ze pod gwiaździstym niebem, w blasku księżyca momentami byliśmy bardziej jak… zwierzęta niż kochankowie. Alkohol krążył we krwi, tylko potęgując żądzę i przesuwając granice tak daleko, że przyszła chwila, gdy zupełnie się zatarły. Granice miedzy snem a jawą, szaleństwem a rzeczywistością, miedzy dwojgiem ludzi, którzy jeszcze dobrze się nie znają… 

Już przy stoliku w knajpie namiętnie się całowaliśmy. Ręka błądząca pod stołem raz po raz drażniła rozgrzana kobiecość. Whisky z colą tylko dolewało oliwy do ognia.

Wyszliśmy na zewnątrz, wprost w objęcia letniej nocy. Pragnienie nasilało się z każdą chwilą i czuliśmy, że musi ono zostać natychmiast zaspokojone.

W oddali widać było światło i słychać glosy, wystarczająco daleko jednak, aby nie przeszkadzało nam to zając się sobą. Jak zesłana przez bogów pojawiła się ławka. Nasze spojrzenia spotkały się, słowa były nie potrzebne, nie teraz.

W ciemnościach moje jęki niosły się po wodzie. Wypinałam tyłek z taką ochotą, jakby od tego miało zależeć moje życie. Głębiej…mocniej…intensywniej…jeszcze trochę…ubrania przeszkadzają, ale przecież jest ciemno i nikt nie widzi wiec ściągnijmy je…

Przerywamy tylko po to, aby zacząć od nowa po kilku krokach, na schodach w odnodze alejki. I znowu historia stara jak świat powtarza się z całym dynamizmem.

Do głosu dochodzi ukryta we mnie suka, z wyłączonym mózgiem i wolna cipką.

I znowu. Mój nagi tyłek, mocne, zdecydowane ruchy, beton drapiący kolana do krwi, coraz bardziej wilgotna, szerzej rozsuwam nogi, zapieram się rękami… mocniej… jeszcze… jedna ręka zaciśnięta w moich długich losach, druga na biodrze… długie mocne pchnięcia… do granic jestestwa…

Zasnęłam nie wiedząc kiedy, wykończona po ostatnim akcie, na podłodze hotelowego pokoju, wypełniona jego nasieniem.