M jak miłość, R jak ruja

Nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że ilu ludzi, tyle definicji miłości. Każdy z nas uważa, że odkrył na własne potrzeby prawdę absolutną, albo właśnie przemierza życie i jest tuż tuż, już prawie tam dotarł.

Wielu z nas uparcie łączy seks z miłością. Kobiety są w tym specjalistkami. Wmówiono nam, już nawet nie pamiętamy kto to zrobił i kiedy, że aby czerpać pełną i prawdziwą przyjemność z seksu, musimy darzyć partnera uczuciem. Tak jest wznioślej, mniej zwierzęco, bardziej cywilizowanie. Powtarzamy sobie, że różnimy się od zwierząt, bośmy istoty myślące. Uleganie niskim instynktom, a do tej kategorii należny podążanie za pragnieniami, które zamiast w mózgu, rodzą się podbrzuszu, jest postrzegane negatywnie. Mężczyźnie jeszcze ujdzie, faceci lobbowali za swobodą seksualną od zarania dziejów, to im się należy, ale kobieta?

Kobieta?! Matka dzieciom, żona, córka? Nie, one nie odczuwają takich popędów, zwierzęca chuć jest im całkowicie obca. A jeśli któraś odważy się wychylić i zaprotestować, to zaraz się ją przywołuje do porządku.

Niewiasta ma być porządna. Pewnie, kurwy też rację bytu mają, jakiś wentyl bezpieczeństwa w tej zbiorowej schizofrenii być musi. No bo skoro takie jesteśmy święte, to z kim ten seks uprawiać?

Mówiąc ‚kurwy’ niekoniecznie mam na myśli panie robiące to za pieniądze. Kurwą może być ta młoda rozwódka z dzieckiem, mieszkająca na pierwszym pietrze, do której przychodzi co kilka dni inny facet.

W świadomości moich rodaków funkcjonuje jasny podział na ladacznice i te święte. Tak jest dla nich prościej, muszą mieć nazwane rzeczy po imieniu, inaczej zginęliby, zostali w tyle jak pokryty kurzem relikt przeszłości.

Nie wierzę, że jestem jedyna, której zdarza się odczuwać zwierzęce pożądanie w kierunku mężczyzny, którego nie znam i poznawać nie mam zamiaru. U mnie ruja trwa cały rok. Ten palący ogień, mrowienie w podbrzuszu, rozpalone policzki… Czasem pożądanie jest jak fizyczny ból. Pragniesz, żeby przeszło, próbujesz ignorować, ale to uparcie narasta, nie ma przed tym ucieczki. Pomóc mogą tylko sprawne palce, własne bądź cudze… w zależności od rozwoju wypadków. Oto klasyczna ruja w pełnym rozkwicie.

Ruja nie ma nic wspólnego z miłością, to jedynie instynktowne nastawienie na kompatybilnego samca, czysta natura, nic wiecej. Dlatego nie ma żadnego sensu dorabianie do tego ideologii.

Sytuacja dobrze mi znana. Współpracownik, szef, klient, kolega poznany na ‚wieczorku perwertów’ (albo koleżanka), przypadkowy facet na stacji metra, mogę wymieniać długo.

Nieraz oszukuję siebie, igrając z ogniem, krążąc jak ćma przy świecy. Wmawiam sobie uparcie: „tylko troszeczkę, jest przecież tak miło kiedy ona wodzi koniuszkiem palcata miedzy moimi piersiami (patrz wieczorek perwertów), kontroluję się, a ona ma takie miękkie usta…  Zaraz, nie mówiłam, że na widok kobiet też się ślinię?

I co? I nic, przywołuję sama siebie do porządku, jakkolwiek nieprawdopodobnie to zabrzmi. Powracam na ziemię z  bólem serca w kroczu ( to z napięcia). Wcale łatwo nie jest, z ręką na sercu powiem, że bywa strasznie ciężko.

Dlaczego w takim razie to robię?

Bo kiedyś obiecałam, a obietnic się dotrzymuje. No i nic nie smakuje tak dobrze, jak duet seksu z miłością.

Teraz już wiecie, jestem strasznie staromodna.

6 myśli nt. „M jak miłość, R jak ruja

  1. Mam! I czytam.. Na jednym wdechu 🙂 Dla większości moich znajomych więdzcych o mojej potrzebie dostania po tyłku jestem odmieńcem 🙂 I to jakim! Z podniesioną głową! haha

    • Baaardzo mi miło, Olgo 🙂 A bycie odmieńcem z podniesioną głową ma mnóstwo uroku (przynajmniej wg mnie ;)) właśnie ze względu na tą podniesioną głowę. Wiem, co mowie (chyba;)), bo na potrzeby książki ‚wyszłam z szafy’ przed rodziną i zostałam nadzwyczaj mile zaskoczona.

Możliwość komentowania jest wyłączona.