Lizak

 

 

Lizak, lodzik, blow job, francuz, konfesjonał – to wersja klęcząca – wiadomo o co chodzi: seks oralny, aktywność pożądana przez większość mężczyzn. Co do kobiet… tu zdania są podzielone: część uważa to za najbardziej intymną formę bliskości, wyraz całkowitej akceptacji partnera, ale są też panie, które widzą w tym poniżenie kobiety i samczy szowinizm. Wiele zależy od tego, jak wyglądało nasze pierwsze spotkanie z penisem.

Początki… Z dzieciństwa bardzo wyraźnie pamiętam fascynację sikającymi na stojąco chłopcami. Długo nie wiedziałam, na czym dokładnie polegają różnice w budowie anatomicznej. Byłam przekonana, że wszyscy potrafią sikać na stojąco, tylko ja jedna nie. Myślałam: „może coś robię źle, może coś trzeba wyciągnąć, żeby się dało”. Uśmiecham się, kiedy o tym teraz myślę. Przypominają mi się moje niezliczone próby. W końcu ktoś się zlitował i wyjaśnił kilkulatce, że wszystko z nią w porządku. I, że nigdy nie nauczę się sikać na stojąco. Uświadomiona, straciłam zainteresowanie tematem rozporka na długo.

Kiedy, jako nastolatka przed inicjacją, stanęłam oko w oko z kutasem, byłam jak sparaliżowana. W czasach sprzed Internetu, wychowywana w ultra pruderyjnym domu, nie miałam najmniejszego pojęcia o tym, jak wygląda ów organ u dorosłego mężczyzny, a co dopiero, co z nim robić. Wziąć do ust? Fuj! Bałam się go dotknąć, brzydziłam się. Przyglądałam mu się z niepokojem, był jak żyjący samodzielnie twór, którego nie znałam i obawiałam się.

Cóż począć, nie byłam łatwym przypadkiem. Odbyłam daleką podróż: od obrzydzenia i strachu, przez akceptację, aż do absolutnego uwielbienia.

Przekonałam się, że nie ma gorszego, albo jak kto woli, skuteczniejszego sposobu, na obrzydzenie partnerce seksu oralnego, niż egoistyczne żądanie tego. Będzie robić wszystko, byleby tylko uniknąć tej przykrej aktywności/powinności/obowiązku.

Niestety, mężczyzn reprezentujących wyżej opisaną postawę nie brak. Nie widzą związku, między „oswojeniem” kobiety z seksem oralnym, a własną przyjemnością. A przecież to oczywiste.

Dobrze, z zaangażowaniem wykonany lód, potrafi wynieść obdarowanego nim na najwyższe szczyty, wysłać na najdalszą orbitę przyjemności. Super byłoby, gdyby każdy facet oczekujący ekscytującego oralu, był w stanie konkretnie wyjaśnić partnerce czego chce, co gdzie i jak lubi. Jak dotąd, nie wykształciła się u samic homo sapiens umiejętność czytania w myślach i naprawdę nie wiemy, który z was lubi mocne zasysanie, a który woli czuć wyraźną pracę języka. Wiemy za to, że zaangażowana partnerka to prawdziwy skarb. Poprowadzona odpowiednimi wskazówkami, pochwalona po pierwszych sukcesach, będzie się tym bardziej starać. Wie dobrze, że tylko praktyka czyni mistrza, więc – ku zadowoleniu partnera – ćwiczy, zachęcona tym jedynym w swoim rodzaju wyrazem jego oczu po. Po jakimś czasie już wie, rozumie i rozpoznaje każde drgnięcie kutasa pod językiem. Zaczyna rozumieć jego mowę.

Swoją drogą, w moim odczuciu, pieszczoty genitaliów językiem są aktywnością niezaprzeczalnie zwierzęcą. Pierwotna chuć z zamierzchłych czasów, gdy żyliśmy w hordach, a ogień zsyłali nam bogowie.

 

Lubię czasem odłożyć człowieczeństwo na półkę, zabieg ten bywa skuteczniejszy niż psychoterapia. Bez człowieczeństwa nie ma wstydu, zahamowań ani autocenzury.

 

 

Skurwysyn potrzebny od zaraz

Dlaczego kobiety wolą skurwysynów? Bo się z nimi nie nudzą – właśnie tak, krótko i po męsku wyjaśnił mi to zagadnienie Właściciel.

Skądinąd wiadomo, że temat ów jest zagwozdką dla wielu. Szczególnie tych, którzy są normalni, mili, grzeczni, otwierają przed kobietą drzwi i puszczają ją przodem. Zwykle około trzeciej randki są spławiani.

Dlaczego? Ano dlatego, że nikt nie ceni szczególnie tego, co przyszło mu łatwo, zostało podane na tacy. Prawo natury, nie ma sensu dorabiać do niego jakiejś głębokiej ideologii. Sama, jako szczenię przed dwudziestką zwykłam wystawiać swoich wybranków na test. Sprawdzałam czy, jak szybko, i w jakim stopniu pozwolą sobie wejść na głowę. Pozwalali, ja zaś, rozczarowana, ciapowatą miękkość uznawałam za brak charakteru i wystawiałam ich za drzwi. Pewnie nie jestem jedyną, która nie lubi gdy jest mdło, grzecznie, budyniowo. Nadmiar słodyczy wywołuje torsje.

Wszyscy wiemy, że przeciwieństwa się przyciągają – stąd fenomen grzecznych panien i niegrzecznych chłopców. Grzeczne mają powyżej dziurek w nosie poprawności, a ich porządność przyciąga tych, co lubią łamać tabu. Znacie coś bardziej podniecającego niż psucie, sprowadzanie na złą drogę? A dobrze ułożona młoda kobieta z rozkoszą pozbędzie się krępujących ją ograniczeń wychowania. Jeśli tylko ma na kogo „zwalić winę”. To uwalnia ją od odpowiedzialności za rozbuchaną cielesność, której pozwoliła dojść do głosu. Nie przygniatane poczuciem winy podniecenie, wynosi je na wyżyny, zabiera tam, gdzie nigdy wcześniej nie dotarły. A może tak naprawdę nigdy grzeczne nie były, tylko udawały, dostosowując się do stereotypowych oczekiwań?

Chodzi o nieprzewidywalne. To niewypowiedziane coś, czego nie da się nazwać. Tego szukamy w łobuzach, kobieciarzach, sadystach, masterach i panach.

Po jakimś czasie, w upojonych serotoniną mózgach grzesznych dziewczynek rodzi się myśl: a gdyby tak udomowić Skurwysyna?   

Dylematy

Miotam się. Nadmiar pomysłów zablokował ujście. Chciały wyjść wszystkie, każdy myślał, że jest lepszy od drugiego. Za dużo planów na jedno życie. A może nie? Próbuję zaprzeczyć, udowodnić samej sobie, że nie ma we mnie nic zwykłego, ludzkiego, miałkiego, że mogę wszystko. Ci, którzy czerpią profity z tego źródła, utwierdzają mnie w narcystycznym przekonaniu. A może mają racje? Może naprawdę powinnam rozpoczynać dzień od afirmacji na własną cześć?

Zastanawiam się, co czeka za rogiem. Życie ponownie przyspiesza, niech pędzi. Tu nie ma ograniczeń prędkości.

Od kilku dni chodzę i szukam pomysłu na początek. Cała ja. Zawsze zaczynam od końca. Muszę wiedzieć, jak się skończy, żeby mieć jak zacząć.

Dwudzieste siódme piętro, Manhattan, AD 2007. Siedzę w gabinecie terapeuty, zapadnięta w objęciach skórzanego fotela. Rozmawiamy. Pada pytanie: jak sobie wyobrażam koniec? Nie, nie koniec mnie, tylko koniec historii. Mojej historii, tej która pisze się każdego dnia. Gdy śpię, jem, kocham.

Jak wyobrażam sobie koniec? – powtarzam jakbym nie zrozumiała, choć dobrze wiem, o co pyta.

Jak? Uda mi się – odpowiadam z bezczelnym uśmiechem kogoś, kto zna przyszłość.

 

Plan na wieczór: podróż w czasie do rozpustnej wiktoriańskiej Anglii, ze szczególnym uwzględnieniem ówczesnej pornografii i homoseksualizmu. Wcześniej wywiadówka, później spotkanie.

Bo czasem da się z jedną dupą zatańczyć na kilku weselach…   

Zaszufladkowano do kategorii psyche

Tylko nie mów nikomu…

Tylko nikomu nie mów, pamiętaj. Będą myśleć źle o tobie. Nikt nie szanuje tych, którzy mówią takie rzeczy o swojej rodzinie. Co to za ptak, co własne gniazdo kala… – słyszałam miliony razy. Obudzona w środku nocy, obojętnie w jakim miejscu na ziemi, potrafię wyrecytować formułkę bezbłędnie. Taka polisa ubezpieczeniowa moich oprawców.

Najłatwiej być ofiarą. Wiem. To usprawiedliwia i sprawia, że jest odrobinę lżej. Wiesz, że to nie twoja wina, dlatego jest ci łatwiej.

Najgorzej jest być ofiarą. Nosisz jątrzącą się ranę, dusza krwawi. Każdego dnia, czasem nawet we śnie.

Bywa, że na chwile uda się zapomnieć. Wtedy przez krotki moment mogę udawać, że nic nigdy się nie stało.

Ciii, tylko nie mów nikomu…

Zaszufladkowano do kategorii psyche

Święto kiczu

Nie cierpię, nienawidzę i nie znoszę… debilnych zrywów społecznych. Stado baranów na rozkaz nabija kabzę tym, którzy zacierają ręce i proszą los o więcej takich jak wcześniej wspomniani.

Należę do kobiet, o które dba się przez  okrągłe 12 miesięcy, nie tylko z okazji durnego święta. Na śmierć bym się obraziła, gdym raz do roku dostawała jakiś nędzny ‚dowód miłości’ , tylko dlatego, że ktoś memu wybrankowi przypomniał. Wiem, trudno jest być dla tej drugiej osoby przez 365 dni w roku. Wymaga wysiłku troszczenie się o miłość każdego dnia, bez przypominania. O ileż łatwiej pójść za stadem, o ileż wygodniej gdy myślą za nas inni… 

Oczy szeroko otwarte

Umiliłam sobie wieczór izraelskim filmem „Oczy szeroko otwarte”. Przyznaję, było to ciekawie spędzone 90 minut. Film opowiada o homoseksualnym związku dwóch ortodoksyjnych żydów, za tło mamy współczesną (2009) Jerozolimę. Polecam każdemu, kto chce „podglądnąć” zupełnie inny świat, widziany oczami ludzi, którzy stanowią jego cześć.  

Nawiązując do religii versus ludzka seksualność, muszę przyznać, że odczuwam niepokój, gdy widzę, co ortodoksja wyznaniowa potrafi wyrządzić istotom ludzkim. Dzieje się tak niezależnie od tego, czy mówimy o wyznawcach Chrystusa, Jahwe czy Allacha.

Temat jest mi bliski, odkąd ujrzałam na własne oczy ortodoksyjnych Chasydów i ich enklawy na Brooklynie. Lubię wiedzieć o co chodzi na świecie, po którym chodzę, a pejsaci stanowią jego element. Przeczytałam kilka publikacji, miałam okazję być w domach religijnych żydowskich rodzin: po przyjeździe do USA pracowałam jako opiekunka do dzieci u rabina. Interesujące doświadczenie.

Pozwoliłam sobie sformułować teorię na temat wpływu religii w zamkniętych grupach wyznaniowych, na wzrost liczby osobników homoseksualnych. Uważam, że miedzy restrykcjami religijnymi a pociągiem do tej samej płci istnieje ścisła zależność. Całkowita rozdzielność płci, kontrola tego, co czytają, czego się ich uczy w szkołach, a także brak dostępu do masmediów sprawia, że wielu z nich, chcąc zakosztować jakiegokolwiek kontaktu seksualnego z drugim człowiekiem, uznaje tą samą płeć za jedyną szanse.  Seksualna frustracja popycha ich do aktywności seksualnych, jakie w innych okolicznościach nawet by im nie przyszły na myśl. Żyją rozdarci miedzy tym, czego od nich wymaga i nakazuje wiara, a pragnieniami, które ich przerastają. Smutne.