Jak ptaki

Znowu nie było końca świata. Do przewidzenia – straszą,  straszą  i nic z tego nie wynika. Może z końcem świata jest podobnie jak z ogniem piekielnym? Wszyscy o nim mówią  niektórzy doczekać się nie mogą… a tu nic. Widać, czymś trzeba ludzkość trzymać za mordę.

Jak przystało na wolne ptaki, na koniec roku zmieniliśmy klimat na cieplejszy. Zajob świąteczny jest zdecydowanie lżej strawny, gdy świeci słońce, a temperatura wody w zatoce przekracza dwadzieścia stopni. W takich warunkach można robić rachunek sumienia, czyli podsumowanie roku. Jako istota zepsuta do szpiku kości, tym razem również niczego nie żałuję. Ani mi się śni zmieniać, pracować nad sobą, czy też przeprowadzać jakiekolwiek korekty. Mam zamiar pozostać taką samą wyuzdaną suką…

DSC_6020

DSC_6119

Zaszufladkowano do kategorii psyche

Ja nie kocham ciebie, ty nie kochasz mnie

Uśmiechała się bezczelnie. W wyobraźni ścierałem jej ten uśmiech. Nie pytajcie czym.

Tamtego wieczoru było nas trzech, i ona. Jej „kto mnie odprowadzi?” i moja reakcja zmieniły wszystko. Nie chciałem być jej facetem, ale nie chciałem też być jakimś tam facetem. Wtedy wszystko się skomplikowało. Bo zawsze zdarzają się przypadki, które chcą czegoś więcej, niż regularny seks.

Zadawałem sobie pytanie: czy mógłbym się z nią związać, tylko dlatego, że żadna inna nie daje się do niej porównać?

Nie wróżyłem nam przyszłości. Żądała wyznań, romantycznych gestów  stabilizacji i wspólnych planów na przyszłość.

Kiedy o niej myślałem, tak naprawdę myślałem o sobie. O tym, ze pragnę jej ciała,  o śladach jakie zostawię na jej skórze.

Gładkość, miękkość, chłód kajdanek na szczupłych nadgarstkach. Niespokojne dłonie wędrujące po ciele, palce zaplatane w jej włosy, stróżka spermy spływająca po udzie.

Wszystko można zastąpić seksem. Wszystko.

Kiedy świat przestaje istnieć

Jest dobrze, tak dobrze, że aż boję się obudzić. Chłonę… chce zapamiętać każdą sekundę. Właściwy czas i odpowiednie miejsce. Uzupełniające się umysły wynoszą cielesność na piedestał… i na kilka godzin świat przestaje istnieć. 

Jest dobrze, coraz lepiej… Ucieczka do innej czasoprzestrzeni jest jak szczepionka na szarą rzeczywistość. Kiedy już jest po wszystkim, kiedy świat na powrót  upomni się o ciebie, wtedy ta szarość mniej drażni, nie smuci cię aż tak bardzo.

 

 

 

Fetysze, kazirodztwo, zoofilia, czyli „Chuć” Andrzeja Depko i Ewy Wanat

Tutaj znajduje się całość recenzji, poniżej fragment dotyczący mej nieskromnej osoby:

 

… jest masochistką, oprócz tego jest szczęśliwa, spełniona i nie ma żadnych problemów z realizacją swoich upodobań. (Pewnie nie bez znaczenia jest fakt, że od dawna mieszka w Nowym Jorku). Przeszła daleką drogę od zakompleksionej, zahamowanej seksualnie nastolatki, przez tkwiącą w toksycznym, niszczącym związku młodą dziewczynę, do zadowolonej z siebie i z życia kobiety, która w trakcie prowadzonej przez Skype rozmowy woła do męża: „Kochanie podaj torbę spod łóżka, wiesz, którą” i z zadowoleniem demonstruje wyciągnięte z tejże torby kolejne gadżety erotyczne.

Kolekcja prawie równie bogata, co u pana Marcina („mamy na to całą szafę w sypialni”), ale jakże odmienna sytuacja: „Tutaj ludzie mają to swoje >>ja<< bardzo zintegrowane i to mi się bardzo podoba. W ogóle mi się marzy, żeby kiedyś coś takiego chociaż w szczątkowej formie zaczęło się pojawiać w Polsce. Bo to jest fajne. I komfort obcowania z takimi ludźmi jest dużo większy. Kiedy nie muszę udawać, kiedy mogę być sobą i nikogo to nie zdziwi, że pracuję w biurze adwokackim, a tutaj sobie przyszłam wieczorem po pracy, bo lubię dostać lanie. Jakoś ciężko jest mi sobie wyobrazić coś takiego w Polsce, takie spotkanie, pogadanka w jakimś klubie, wychodzi przed klubowiczów jakaś pani, bizneswoman, i mówi, że nazywa się tak i tak, jest szefową w takiej i takiej firmie i jest masochistką, i na przykład lubi związana robić facetowi loda”.

Zapytana: „Czy czujesz się szczęśliwa jako masochistka?” Zosia rozpromienia się: „Jak cholera. Naprawdę. Tak, czuję się szczęśliwa, w swoim ciele, w swoim życiu, z tym co robię i jak to realizuję”.

Lubię kiedy boli

Lubię kiedy boli – takie wyznanie zazwyczaj wywołuje konsternację, w związku z czym nie raczę nim postronnych. Większość nie byłaby w stanie ogarnąć koncepcji dążenia do spełnienia przez doświadczenie bólu. A gdyby jeszcze dodać, że niekonieczna jest stymulacja seksualna by osiągnąć orgazm, to niechybnie spojrzeliby jak na kosmitę. Pojęcia nie mają, że tego się nie wybiera, podobnie jak koloru oczu czy wzrostu.

Mając świadomość swych masochostycznych skłonności, można do pewnego stopnia nimi pokierować, wykorzystać je. Trafiając na kompatybilnego partnera, możliwości są ogromne. Wystarczy chcieć.

Kilka dni temu, seksuolog Andrzej Depko zapytał mnie (w ramach rozmowy, której całość ukaże się wkrótce w jego książce) , ile razów potrzebuję, by poczuć podniecenie? Mnie na samą myśl robi się gorąco. Ból fizyczny nie jest niezbędny do „wejścia na orbitę”… ale też ile by go nie było, zawsze jest za mało… Jeszcze nie dotarłam do granicy.

O siedzeniu w kącie słów kilka

„Siedź cicho w kącie, a znajdą cię” – taki refren powtarzała mi mama. Za wszelką cene starała się przekazać, że białogłowa to taka płocha istota, a cnotą jej winna być skromność. Dalej szlo, że autorytetów się nie kwestionuje, raz ustalonych praw i obowiązków przestrzega, i nie podważa, a reasumujac, to lepiej żebym się zmieniła, bo nikt mnie nie zechce. A to byłaby kara boska i upadek tak niski, że dalej nie ma już nic.

Mama starała się wychować mnie na ofiarę idealną. Niewiele brakło, a osiągnęłaby sukces. Na szczęście dziś mogę o tym pisac z uśmiechem na twarzy. Jestem z siebie dumna i ani myślę udawac, że jest inaczej. Przepoczwarzyłam się w  głodną sukcesu istotę, która uparcie dąży do celu. Wyleczyłam się z kompleksu biednej dziewczynki z zaścianka Europy, której nie miało prawa się udać.

Na horyzoncie wyłania się nowe… Kontrowersyjna wystawa w Berlinie oraz film dokumentalny Konrada Szołajskiego. Jakież było moje zaskoczenie, gdy reżyser powiedział, że rekomendacje wystawił mi sam Andrzej Depko. Podobno to co robię jest wartościowe…

 

 

Myślę więc jestem

Należę do tych, którzy kwestionują wszystko, niczego nie przyjmuję za pewnik. Stawiam pytania, szukam odpowiedzi, drążę, drażnię. Dociekliwość drażni, a ja nie daję się łatwo zbyć. Chcę wiedzieć dlaczego tak a nie inaczej, i kto tak wymyślił. Doprowadzałam tym mych rodzicieli już jako dziecko do białej gorączki.

W mojej głowie ciągle coś się dzieje. Kłębowisko myśli, pozorny chaos, ale gdy się wsłuchać, da się wyodrębnić i uchwycić szept myśli przewodniej. To komputer pokładowy przetwarza dane.

Nie zadawaj tyle pytań, nie dociekaj, nie interesuj się… Bywały tez ostrzejsze reakcje. Zadawanie niewygodnych pytań drażni, a stają się niewygodne, gdy dotykają spraw, wydawałoby się raz na zawsze ustalonych. Jak to, poddawać w wątpliwość uznany nam porządek świata?

Nie lubię generalizować, ale myślę że ludzie dzielą sie na trzy kategorie. Tych, co bezmyślnie „łykają” wszystko co im sie do głowy wtłacza – postawa najczęstsza, zaobserwowałam iż pewnym jednostkom myślenie sprawia ból. Dalej mamy tych, którym zdarzy się zwątpić, zatrzymać i zastanowić przez ułamek sekundy nad sensem otaczającego nas świata. Tylko na ułamek seksundy – natychmiast karcą samych siebie, że wszystko wszak juz było. Tej grupie szkoda czasu ma myślenie. No i ci ostatni – kwestionujący aktualne reguły gry w „Zycie i ład społeczny” szaleńcy.

Staram się poznać i zrozumieć. Zawsze. Tyczy się to wszystkich aspektów ludzkiej egzystencji. Im mroczniej tym lepiej.

„Nie staraj się wszystkiego zrozumieć” – usłyszałam od przyjaciela. Dla mnie to nieakceptowalne. Dzięki poznaniu i zrozumieniu mogę świadomie z tego czerpać. Inaczej to niemożliwe. To tyczy się wszystkigo, a zawiłości ludzkiej natury w szczególności.

Eksploruję, zgłębiam i badam swe sadomasochistyczne ciągoty. Od dawna. Z perspektywy czasu mogę dostrzec, że na początku byłam jak ten kurczak bez głowy, biegający po podwórku. Gdzieś dzwonili, coś czułam, momentami było fajnie, ale przeważającej części tego, co się ze mną działo nie rozumiałam. Czułam się zagubiona. Marzyłam, żeby ktoś przyszedł i wytłumaczył, że czuję się tak z takiego i takiego powodu. Nie umiałam zaakceptować tego co czuję, bo nie ogarniałam tego w sposób świadomy. Ktoś powie – idiotyczne. Być może dla wielu idiotyczne, ale nie dla mnie. Dla mnie życie to podróż w głąb siebie. Świadoma podróż.

Jedna z terii glosi, że nasze upodobanie seksualne (i nie tylko) są wypadkową tego, na co byliśmy narażeni/doświadczeni na różnych etapach dzieciństwa. Inna teoria glosi, że upodobanie do odczuwania bądź zadawania bólu nie ma nic wspólnego z okresem  wczesnego formowania się osobowości – ot, po prostu ktoś lubi dostac lanie jako osoba dorosła bo akutat tak ma, i ma co się doszukiwać drugiego dna.

Wierzę w „czym skorupka za młodu nasiąknie…” Z tego czym nasiąkłam, a co jako świadoma istota, z masochistyczną przyjemnoscią rozbiłam na milion kawałków i podstawiłam pod mikroskop, korzystam dziś świadomie. Dla niektórych pewnie to chore, rozdrapywać dawne traumy i przekształcać je w BDSM’owe scenariusze… Dla mnie to jeden z odcieni wolnosci – mogę, chcę, robię to świadomie i czerpię z tego nieziemską przyjemność.

Czasem nawiedza mnie straszna myśl: kim byłabym dziś, gdyby moje dzieciństwo było normalne?

 

Masochistka w sosie własnym

Najtrudniej jest zacząć. Siadam i straszy biel monitora. Wpatruję się w pulsujacy kursor jakby był moim suflerem. Zdawało się, że zdania same  zaczną płynąć, jedno za drugim.  To jeszcze nie ten moment, on nadejdzie później. Pojawi się z nienacka, jak to ma w zwyczaju, i męka stanie się przyjemnością. Dokładnie tak, jak w życiu.

Czego ci brak? – zapytał mnie ktoś ostatnio, spodziewając się zapewne, że zacznę narzekać. Poddałam błyskawicznej analizie swą skromną osobę oraz okoliczności przyrody, w jakich przyszło wieść żywot… i zaskoczna odpowiedziałam, że mam wszystko, jestem szczęśliwa. Niebywałe, wiem.

Przez lata nie chciałam/nie potrafiłam zaakceptować faktu, że szczęście to stan umyslu. Szukałam go wszędzie, tylko nie w sobie.

Jestem wolna. Juz nie uciekam. Nie pragnę konfrontacji, ale postawiona w sytuacji bez wyjscia…

W słuchawce odezwała się Przeszłość. Po latach, zadzwoniła jak gdyby nigdy nic. Przetrawiłam, przemyślałam, ochłonęłam, zapomniałam, ale za nic w świecie nie chcę tam wracać. Nie mam przyjemności zaprzyjaźniać sie z byłym oprawcą. Lubię cierpieć, wszak głośno proklamuję swe masochistyczne ciągoty, ale… Przeszłość nie zna safe word. Kontakt z nią grozi poważnymi obrażeniami. Osoby z tego rodzaju patologicznym zaburzeniem osobowości są bardzo niebezpieczne. To doskonali manipulatorzy, potrafią cudzymi rekami robić innym straszne rzeczy.

Odłożyłam sluchwke, prosząc by nie dzwoniła do mnie więcej.

Noszę w sobie jedno jedyne pragnienie, związane z Przeszłością. Chciałabym, patrząc jej w oczy, opowiedzieć o swoich upodobaniach seksualnych. O tym, że lubię być bita, bo to wyraz troski i miłości, a ta bez zadawania bólu nie istnieje. Zobaczyć wyraz jej twarzy… Chore? A czy kiedykolwiek twierdziłam, żem zdrowa? Jestem tylko produktem ubocznym najważniejszej komórki społecznej, jaką jest rodzina. Zgniłym jabłkiem, które stanęło okoniem. I nie żałuję.

Normalność? Nie oczekujcie jej ode mnie. Oprócz złości, niewiele czuję. Złość daje mi energię potrzebną, by codziennie rano wstać z łóżka, wyjść z domu i zmieniać rzeczywistość. Te jej elementy, z którymi sie nie godzę. Taki napęd. Podobnie jak ambicja.

Nie ufam ludziom, przekonałam się, że zawodzą. Nawet ci najważniejsi. Jedyna stała niezmienna to Właściciel… choć i tu nigdy nie zaufam w stu procentach. Ale On jest, trwa niezmiennie, troszczy się o mnie i moje potrzeby. Jedyny mężczyzna, któremu mogę bez ceregieli przełożyć się przez kolano, a on nie zadaje zbędnych pytań. A kiedy pierwsze, co pada z moich ust po przebudzeniu, to „znalazłam   zdjęcie świetnego wiązania, obie dziurki wyeksponowane, nie mam szans ucieczki czy uniku”  – nie patrzy na mnie, jak na nawiedzoną wariatkę.

Łączy nas seks. Nie wspólne dzieci, kredyty czy inne zobowiazania, a seks. Mistyczna cielesność, która pozwala wejść na wyższy poziom odczuwania. Dla niej jesteśmy gotowi poświęcić wiele. Pod względem seksualnego dopasowania jesteśmy kompatybilni do tego stopnia, że właściwie niewiele więcej się liczy. Reszta to didaskalia…

 

Nimfomania moja

Taka grzeczna, wierna su… – wzdycham w samozachwycie

Jak sobie przypomni! – ucina natychmiast Pan i Władca

Nie jestem święta, nie leży to w mojej naturze. Zdaję sobie sprawę, że to musi być pyszny widok, kiedy tak ze spuszczonym wzrokiem, wiercę się, nie mogąc nagle znaleźć miejsca.

Jasne reguły gry, stawianie sprecyzowanych wymagań i kontrola – to Właściciel parafrazując Zaklinacza Psów, wymownie spogląda w moim kierunku.

Fukam i prycham ze złości, lecz nic nie mowie, bo i co mam powiedzieć? On uwielbia dręczyć mnie psychicznie, układając w ten oto sposób sukę zgodnie ze swoim o niej wyobrażeniem. Dzięki temu sprawuje żelazną kontrole nad moimi nimfomaniaczymi ciągotami. Ktoś musi.

Koszmar

Nie pamiętam jak znalazłam się z nim w sypialni. Mojej sypialni. Właściciela i mojej, jeśli chodzi o ścisłość. To nie miało prawa się wydarzyć. Nigdy, pod żadnym pozorem. Tak sobie obiecałam. W sumie, o ile dobrze pamiętam, oboje obiecaliśmy. Tyle, że jemu wyraźnie to nie przeszkadzalo w intensywnym rżnięciu palcami mojej cipki. Jeden z niewielu mężczyzn, ktorzy naprawdę słuchają co się do nich mówi – pomyślałam. Wyznałam mu kiedyś półżartem: bez penetracji nie ma zdrady – myśl taka przemknęła, lecz zniknęła równie szybko jak się pojawiła. Było stanowczo zbyt mokro i zbyt przyjemnie, by zaprzątać sobie głowę czymkowiek. Masował nabrzmiałą łechtaczkę jak żaden wcześniej, drugą ręką ściskał mocno piersi. Sytuacja stawała się coraz bardziej zaawansowana… na tyle, by zagłuszyć jakiekolwiek popiskiwanie zdrowego rozsądku. Nie wiem czy to za sprawą strachu, zwinnych palców (nie)znajomego, czy tez nagłego i niespodziewanego pojawienia się  Właściciela w drzwiach sypialni, orgazm rozlał się po ciele. Obudził mnie własny krzyk… Jeszcze długo po przebudzeniu powtarzałam w duchu „dobrze, że to był tylko sen”…

 

Morał? (Nie) spełnione fantazje potrafią stać się całkiem realnym koszmarem…

Powrót do rzeczywistości

Im częściej piszę, tym mniejszą odczuwam presję, no i tym łatwiej mi to przychodzi. Oczywiście, mam pełną świadomość, że nie wszystko co spłodzę zasługuje na literackiego Nobla. Ale pisać muszę, taka wewnętrzna potrzeba. Ćwiczenie czyni mistrza, więc ćwiczę, stąd mnie tutaj po dziś dzień czytacie. Jednych krew zalewa kiedy zaglądają i widzą, że ja dalej swoje. Drugim robi się cieplej w kroczu koło serca, bo znajdują jakiś wspólny mianownik w wytworach mojego nawiedzonego umysłu. I jednych, i drugich kocham.

Pogoda wreszcie pomału zaczyna przypominać zimową. No powiedzcie sami, ile może trwać lato? Ileż można chodzić z gołymi nogami? Otwierać okna w domu, bo za gorąco? Stęskniłam sie za zimą.  Marzy mi się kilka stopni poniżej zera i świat przypruszony białym puchem. Ach… nawet nie jesteście sobie w stanie wyobrazić, o ile ladniej wtedy prezentuje się ten nowojorski syf. Zanosi się, że moje marzenie się spełni, już dziś wieczorem.

Jutro powrót do rzeczywistości. Teleportacja z krainy seksu, lenistwa, jedzenia i intensywnych kontaktów towarzyskich, wprost w biurową rzeczywistość. Niestety, jestem przypadkiem beznadziejnym, lubię swoja pracę.

Żeby nie było całkiem jak w raju, comiesięczna dolegliwość wprawia w spazmy me podbrzusze. Nie rozumiem, jak kiedykolwiek mogłam myśleć o wkładaniu twardego kutasa w jątrzącą się ranę między nogami. W tej chwili jest to dla mnie niepojęte. Co innego anal podczas miesiączki, mniam, mniam. Jak to się człowiekowi zmienia z upływem lat…

Grunt to świadomość

Tych, którym nie odpisałam na mejle, proszę o wybaczenie, naprawdę cholernie zarobiona jestem. A tym, którzy pytają co w moim mieście słychać muszę wyznać, że pojęcia nie mam. Nie wiem co się dzieje, gdzie się chodzi i co ogląda. Jestem wyłączona, zamknięta we własnym świecie. Na to co poza nim, nie starcza mi czasu ani energii.

A skoro o nieodpisanych listach mowa, to jeden szczególnie nie mógł wyjść z mojej głowy. Jak to jest, że u niektorych osób uświadomienie sobie podłoża, na którym powstały ich sadomasochistyczne upodobania sprawia, że nagle tracą całą radość z owych praktyk? Dlaczego u jednych wyłącza to przyjemność z wycieczek w mroczne zakamarki świadomości, a u innych wręcz przeciwnie – potrafią oni finezyjnie „zagrać” na emocjach wykorzystując wspomnianą wcześniej wiedzę?

Świadomość tego, jak wczesne lata mojego życia wpłynęły na pojawienie się konkretnych upodobań, w najmniejszym stopniu nie utrudnia mi czerpania przyjemności z BDSM. Wręcz przeciwnie. Umiem się tym posłużyć, aby zmaksymalizować satysfakcję moją i partnera.

Czasem pytam samą siebie, czy nie chciałbym byc zwykła, pookładana i normalna. Mieć rodzinę jak z obrazka, męża, dwójkę dzieci i dom na kredyt. W reklamach zawsze wszyscy wygladają na takich szczęśliwych…

Tak naprawdę dobrze wiem, że powyższa wersja szczęścia nie zgodziłaby się z moją naturą. Znam kilka osób, które wbrew sobie udają, że wanilia i rodzinna sielanka są tym, czego chcą w życiu. Zaspokajają zew natury na boku, za plecami żony czy męża. Niektórzy trzymają się ryzach, tkwiąc w małżeństwie/związku o temperaturze zimnego rosołu.  Dla dobra dzieci, pieniędzy, wspólnego dorobku, dlatego że szkoda wspólnie zmarnowanych spędzonych lat.

Jestem szczera wobec siebie. Mam świadomość, że niektóre układy i sytuacje życiowe nie są dla mnie. Próby postępowania wbrew temu, kończyły się okłamywaniem i siebie, i partnera. Na dłuższą metę nie potrafię wyłączyć tego co w mojej suczej duszy gra, dlatego jestem z kimś, kto podobnie jak ja, nie chce domu na kredyt, dzieci i rodziny. Co nas łączy? Coś bardzo pierwotnego… Seks potrafi być bardzo skutecznym spoiwem.

Wyśniony

Podświadomość zaczyna mi płatać figle. Wypadkowa przepracowania i bycia na głodzie. Sen intensywny, realny, wręcz przerażający. Zakończony pierwszym w życiu wyśnionym orgazmem. Nieporównywalne z niczym innym. Poproszę częściej…

Destrukcja mam na drugie

Głupia suka ze mnie, oj głupia. Chyba nigdy się nie nauczę. Wielokrotnie odczułam na własnej skórze, że bliskie kontakty z innymi homo sapiens grożą uszczerbkiem na zdrowiu – w najlepszym wypadku, bądź trwałym kalectwem – gdy szczęścia ciut mniej. Mimo to uparcie powtarzam błędy.

Przyjaciele? To tacy ludzie, którzy wiedzą lepiej niż inni gdzie uderzyć, żeby zabolało najbardziej. Niby bezinteresownie zainteresowani, tak naprawdę chodzi im o doładowanie własnego ego.  Dlatego z zasady się nie angażuję i trzymam dystans. Z zasady… Sa jednak wyjątki, czasem komuś uda się przedrzeć przez gęste zasieki z wątpliwości i braku zaufania. Podejdzie blisko, do miejsca gdzie nie sięga obronny pancerz. To da mu możliwość zadania szybkiego ciecia, w chwili kiedy zupełnie na to nie jestem przygotowana. A później będzie stał z boku, przyglądając się jak krwawię.

Niektórzy twierdza, że masochistki są jak ćmy. Dążą do samozagłady. Chcą cierpieć i to cierpienie podświadomie same na siebie ściągają. Torpedują własne życie, podstawiają sobie nogę. Interesująca teoria. Próbuję odnaleźć jakieś wspólne parametry z ową tezą i własnym życiem.

Ostatnio jestem jak dziewczynka na huśtawce. Wzlatuję wysoko wypełniona euforią chwilowego sukcesu, by po chwili spaść, tłukąc boleśnie dupę. Jest ciekawie, to nie ulega wątpliwości. Momentami świetnie się bawię. Nie żałuję, że zrezygnowałam z pracy na etacie. Zabijała mnie, dzień po dniu, kawałek po kawałku. Teraz za to walczę o przeżycie. Nic nie planuję, bo jest to niemożliwe. Nie wiem gdzie będę za tydzień. W pewnym sesie wszystko nagle stało się prostsze.